wtorek, 27 maja 2014

Nie z tego świata

Przez jakiś czas żyłam sobie w błogiej nieświadomości. Miałam starannie wyselekcjonowanych znajomych - tych w realnym świecie, fejsbukowym czy też blogerskim. Myślałam, że ludzie tacy są. Poszłam do pracy i co? I okazało się, ze cierpię na nieuleczalny syndrom nieprzystosowania społecznego. Zetknęłam się z ludzkimi frustracjami wyładowywanymi na innych, złośliwościami i , o zgrozo, z donosicielstwem w czystej postaci, na które jest przyzwolenie. Słowem ludzie i ich małe podłości zdołali mnie zadziwić po raz kolejny. Kiedyś mi ktoś powiedział, że nie wyrosłam jeszcze z epoki Pocahontas, ale to było z 15 lat temu. Teraz czuję, ze ta epoka ponownie mnie dopadła i kompletnie nieprzygotowaną do konfrontacji z ludzkimi słabościami, rzuciła na bardzo, bardzo głęboką wodę. Nawet przestało mnie to już bawić, zaczęło przerażać i przerastać. Najgorsze jest w tym wszystkim jednak to, ze ludzie zdają się na to godzić. Ja wiem, ze starsi już jesteśmy, wyrośliśmy już z okresu buntu, ale jak te baranki? No jakże to tak? Mam się godzić na to, że ktoś nas traktuje, jak dzieci specjalnej troski? Że jedna zakała donosi na inne? Że za plecami się buntują, a w oczy mówią do niej serdeńko, kochanie itd? Obrzydzenie mnie bierze na myśl, jak bardzo obłudni i zakłamani są ludzie. Jeszcze te prośby: daj spokój, nic nie mów, nie zwracaj uwagi, a wreszcie, nie psuj atmosfery w pracy (sic!)... Można tak? Leczyć kompleksy paskudnymi, a co najważniejsze, nieprawdziwymi donosami? Kierowniczka plotkująca z własnym pracownikiem na temat innych pracowników? Matko!!!! To taki jest ten świat?