czwartek, 20 lutego 2014

ZUS czyli droga przez mękę

 Byłam w piątym miesiącu ciąży, gdy mój zakład pracy splajtował.  W sumie szczęście w nieszczęściu. Zgłosiłam się do ZUS, gdyż powinni mi płacić zasiłek chorobowy. Fajnie, myślałam, że to się odbędzie raz dwa.... O święta naiwności. Teraz już się z tego śmieję, ale wtedy... Po pierwsze musiałam iść do urzędu pracy, żeby wziąć zaświadczenie, że pracy dla mnie nie mają (!). No dobra, zlazłam z czwartego piętra ZUS, poszłam do pośredniaka, odstałam swoje, a jakże, tam nie ma zmiłuj się, w ciąży, nie w ciąży, swoje odsiedzieć musisz. Pani w urzędzie prawie popukała się w głowę, gdy usłyszała, z czym do niej przychodzę, ale zaświadczenie dała. Wróciłam do ZUS, pani stwierdziła, że to już wszystko i mogę się oddalić. Po tygodniu dostałam  pismo z ZUS, że mam się zgłosić do nich i to jak najszybciej. Zgłosiłam się. Okazało się, że brakło jakiegoś papierka, czy podpisu... Ok. Załatwiłam i to. Wróciłam do domu. Za jakiś czas znowu dostałam pismo, że mam się natychmiast zgłosić. Wiecie co? Byłam w ciąży, mąż tylko pracował, odprawy z pracy nie dostałam, a Przez dwa miesiące latałam co chwilę do ZUS i  w tym czasie nie otrzymywałam świadczeń. Mogłam zdechnąć z głodu, a nikogo to nie obchodziło. To było 10 lat temu. Myślałam, że coś się zmieniło, ale się myliłam.
 Kolega założył firmę. Miał świadczyć usługi na terenie Polski i krajów Unii Europejskiej. Księgowa sformułowała mu umowę, że będzie świadczył usługi na terenie Polski i jakiegoś tam drugiego kraju. Mieli wątpliwości, bo tam była właśnie jakaś różnica w ZUSie do płacenia, no to skierowali swe kroki do odpowiedniej instytucji, żeby się upewnić. W swojej jakże wielkiej naiwności i ufności uwierzyli, że tam siedzą osoby kompetentne. Pani, z którą rozmawiali, stwierdziła, że umowy są ok i mogą spokojnie działać. Minął rok. Kolega dostał pisemko, że ZUSowi coś tam nie pasuje i życzy sobie skontrolować kilka spraw. No ok. Co tam mogło być nie tak, przecież był, pytał się, było wszystko w porządku. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że jednak te umowy były źle skonstruowane, powinien więcej ZUSowi oddać, a tak w ogóle trzeba zapłacić okropnie dużą karę. Zrujnowany kolega firmę zamknął, ludzi pozwalniał i zaczął się odwoływać. Nic to jednak nie dało. Karę zapłacić trzeba, a pani, która wprowadziła kolegę w błąd nadal pracuje w ZUSie na tym samym stanowisku...

wtorek, 18 lutego 2014

Wspomnienia z dzieciństwa.


  Byłam spokojnym dzieckiem, nieśmiałym i małomównym. Zawsze lubiłam czytać i żyć w swoim własnym świecie. Do tej pory nie bardzo potrzebuję ludzi koło siebie, choć jestem im życzliwa i zazwyczaj przyjazna (chyba że mnie kto wk...). No i byłam taka, a mimo wszystko dostarczałam rodzicom niemałych wrażeń. Zresztą siostrze też :) 
    Chodziłam do przedszkola, które było blisko szkoły mojej siostry. Czasami się zdarzało, że musiała mnie odebrać. Pewnego pięknego dnia siostra ma przyszła po mnie, posadziła na ławce i rzekła:
Wersja siostry:
-Siedź tutaj i poczekaj na mnie. Idę po proszek i zaraz wracam, bo się spieszę na zbiórkę.
Wersja moja:
-Bla bla bla bla bla, przyjdź na zbiórkę.
 Posiedziałam chwilę i poszłam :D A w tym czasie wróciła siostra i wpadła w rozpacz, bo zaginęłam. Jak oni mnie szukali.. Jak mama płakała... Jak siostra była wściekła, bo to pierwsza zbiórka, a ona nie poszła (wpisali jej obecność). A ja w tym czasie świetnie się bawiłam :)
 Poszłam do szkoły.Jeszcze chyba w pierwszej klasie był spokój. Autobus szkolny wiózł mnie do miejsca przeznaczenia i odwoził z powrotem. W drugiej... W drugiej jest komunia prawda? Nie wiem jakim cudem mnie do niej dopuścili... Jak ja się tego wszystkiego nauczyłam, jak ja to pozaliczałam, skoro nigdy mnie na religii nie było?  Uciekałam z tych zajęć szczęśliwa, że mogę się włóczyć :)
 Gdy byłam w trzeciej klasie... Nie wiem czemu pozwolili mi wracać z moim kuzynem, który był w pierwszej klasie. Oczywiście autobusem już nie wracaliśmy, miałam chorobę lokomocyjną, to unikałam, logiczne, ale kuzyna na manowce ciągałam. Czasami wracaliśmy do domu dwie godziny, czasami trzy... W końcu nie pozwolili mi z nim wracać. Zaczęłam chodzić do domu sama. Było super. Pamiętam, że za każdym razem, gdy wracałam do domu w bramie stała moja koleżanka i mnie straszyła, że rodzice mi wleją... Nigdy mi nie wlali, a mieli za co. Kończyłam lekcje dajmy na to o 12.30, a w domu byłam o 19.  To naprawdę cud, że mi się nigdy nic nie stało. Ile czasu spędzałam samotnie bawiąc się w parku. Czasami dołączyła do mnie koleżanka, czasami nie. Moczyłam nogi w rzeczce, huśtałam się na huśtawkach i na pewno nie zawracałam sobie głowy rodzicami.
 Jak tak sobie pomyślę... Dobrze, że moje dzieci nie odziedziczyły po mnie włóczęgostwa. Całe szczęście dla nich, bo chyba byłabym skłonna przywiązać sobie jednego i drugiego do kostki... Ponoć mój tato też się tak szwędał, a mój małżonek jeździł autobusami ze scyzorykiem ;)
 

poniedziałek, 17 lutego 2014

 Nie lubię oglądać sportu i nie muszę co nie?
 Facebook jest pod tym względem fajny. Prawie każda osoba uważa, że powinna innych poinformować, że jest, jeeeeeeest, złooooto. No żesz. Ja się bardzo cieszę z sukcesów polskiego skoczka, panczenisty i biegaczki. Bardzo się cieszę i duma mnie rozsadza, ale nie uważam, żebym upoważniała każdego z osobna do informowania mnie o tym. Żyję w XXI wieku i na prawdę mam dostęp do internetu, radia, telewizji... Ba, internet i TV mam nawet w telefonie...
 Wiadomości uwielbiam oglądać, bardzo, ale... Oczywiście też muszą przez całe wiadomości bombardować mnie Stochem i Bródką, bo o Justynie szybko ucichło. Mało tego. Po wiadomościach jest sport i co? No? Kto zgadnie? Stoch i Bródka i migawki ze skoków, z wyścigu, czy jak to tam się nazywa i komentator na okrągło gebulkę drze "Matko jedyna". Serio jestem dumna i blada. Jestem nawet w pewnym stopniu szczęśliwa i zadowolona z wyników Polaków w Sochi, ale ludzie, dajcie żyć. 
 Bardzo było mi szkoda tego Japończyka... Mógł się Kamil zlitować i oddać mu to złoto... Tyle lat i taka forma. To mój szanowny małżonek rok młodszy, a kondycja... 

piątek, 14 lutego 2014

Rząd myśli i myśli, co tu zrobić z tymi ludźmi, żeby nie wyjeżdżali z Polski. Ludzie myślą i myślą, gdzie by tu kogoś znaleźć, kto by ułatwił wyjazd z kraju. To się chyba nazywa sprzeczność interesów...
Ja już się po prostu zastanawiam, co zrobić, żeby w moim mieście znaleźć dobrze płatną pracę, żebym nie musiała wyjeżdżać. Wcale nie chcę. Szukam pracy intensywnie. Wg PUP nie jestem osobą zagrożoną trwałym bezrobociem, ale to ja szukam pracy i coraz bardziej mi się zdaje, że jak sobie kulasów nie połamię, rąk nie poprzetrącam, ewentualnie nie rozwiodę się z mężem, albo nie poczekam do pięćdziesiątki, to przyzwoitej pracy nie znajdę. Mogę iść pracować do sklepu za 7 zł brutto, z umową na pół etatu, pracując na cały. Mogę też zatrudnić się przez jakąś agencję za 5 zł netto. Mogę wziąć franczyzę, o ile wezmę na nią kredyt, chyba z instytucji pozabankowych, bo bank nie da, bom bezrobotna i niezagrożona... Marudzę, wiem.
Małżonek zaczął pracować w Polsce, ale już ma dość. Jak pracodawcy kombinują, to szkoda gadać, ale to my szukamy pracy, a nie oni pracowników.... Może źle trafiamy, ale jakoś każdy chce zatrudniać na pół, lub 1/4 etatu... Jesteśmy w tym wieku, że musimy już zacząć myśleć o emeryturze, o studiach dzieci...
Jestem kłębkiem nerwów...

czwartek, 6 lutego 2014

Nastolatki, empatia i sex

 Zaczynam i kasuję, zaczynam i znowu kasuję. Nie wiem, jak zacząć, od czego. Czy może tylko sieję panikę, jestem nie z tego świata...
 Wczoraj byłam na wywiadówce u Starszego. Nawet sporo osób było, jak nigdy. Wychowawczyni zaczęła o balu, o wyborze gimnazjum i takie tam bla, bla, jak to na wywiadówce... Nagle wyprosiła z sali dziewczę, które przyszło razem z ojcem i się zaczęło...
 Nawet nie wiem, jak to napisać. Zaczęła o chłopcach. Że dorastają, że seksualność się w nich budzi itd. Fajnie...yhym... Czy ktoś wie, czym zajmują się dwunasto, trzynastoletnie dzieci na przerwach? Mimo rozmów na wdż, mimo skarg dzieci z młodszych klas, mimo uwag w dzienniczku... W sumie po tych gimnazjalnych słoneczkach, to już nic nie powinno mnie dziwić. Panowie z klasy mojego syna na przerwach zabawiają się w udawanie stosunku płciowego. Dwóch takich udaje (jeden siada z rozpiętym rozporkiem, a drugi udaje, ze odbywa z nim stosunek) , a dookoła  stoi reszta chłopców i im kibicują. Im ktoś coś głupszego i bardziej wulgarnego zrobi, tym ma większe poważanie w klasie. Idealnie jest, gdy taki chłopiec udaje, że odbywa stosunek ze ścianą, a gdy nauczycielka zwróci mu uwagę, chłopiec bezczelnie mówi: "A co ja robiłem? Niech pani pokaże"...
 Dziewczęta... O ile jeszcze zachowanie chłopców można tłumaczyć głupotą i o ile chłopcy tym krzywdzą chyba siebie samych, tak mi się wydaje, o tyle panienki z klas szóstych i gimnazjalnych, są po prostu podłe i okrutne. Jest taki jakiś "klub". On się nawet jakoś nazywa. Nie każda dziewczyna do niego należy. To "klub" dla wybranych, elity. Żeby do niego należeć to trzeba mieć. A co mieć? Ano "furę, skórę i komórę". Dziewczęta, które nie spełniają wymogów są wyśmiewane, obgadywane, tłamszone psychicznie i zmuszane do robienia podłych rzeczy. Panny z "klubu" mają swoje miejsca, gdzie nikt inny się nie zapuszcza, bo się boi. Ale "najlepsze" jest to, gdy członkinie "klubu" ruszaja "w miasto" "polować". Chodzą i szukają żeru...  Zazwyczaj znajdują... A później? A później wychowawczyni Starszego znajduje na biurku anonimowe listy z prośbą o pomoc....
 
 

wtorek, 4 lutego 2014

Co ja jestem?!....

 Nie chcę umoralniać nikogo, uczyć jak ma wychowywać dzieci... Nie chcę, bo sama jeszcze swoich nie wychowałam, nie wiem, co z nich wyrośnie, ale staram się, żeby byli dobrymi ludźmi. Może ich krzywdzę, nie wiem. Ale...
Dzwoni do mnie mama B z pytaniem:
-Ma Twój stypendium?
-No ma.
-A jaką ma średnią?
-No taka i taką.
-Aha, a mój też ma taką, a stypendium nie ma.
-A zachowanie jakie ma?
-A nie wiem, a Twój?
-No takie.
-A skąd wiesz?
-W dzienniczku mają wpisane.
-To poczekaj sprawdzę.
...
-No mój ma gorsze. A dlaczego Twój ma takie, a mój nie?
-No nie wiem... Może dlatego, że mój ma  pochwały...
-A za co?
-No chodził do zerówki i pani pomagał, występował na tanecznym czwartku, poszedł na konkurs piosenki brytyjskiej, uzbierało się tego trochę...
-Aha, a mój też był na konkursie.
-No był, ale się wydurniał, uwagę mu zwracali.
-No przestań, raz się odwrócił...

Serio, mogę tak dłużej. Kłopot w tym, ze B od przedszkola rozrabia, od przedszkola mama jest o tym informowana. B nie szanuje dorosłych, pyskuje, a mama twierdzi, że nauczyciele się czepiają. Nie mnie ją oświecać. Powiedziałam, żeby sobie wyjaśniała z wychowawczynią. Co mnie to obchodzi.

Zadzwoniła mama F.
-Ty, co Twój ma z zachowania?
-No to i to.
-A mój to. A miałaś jakieś uwagi?
-No miałam, że gada.
-A ja nic i mój ma taką, a Twój taką?
-A jesteś pewna, że nie miałaś uwag? Pamiętasz, że F potrafił w pierwszej klasie uwagi zamazywać i kartki wyrywać?
-No tak, ale teraz nie mam. Liczyłam kartki w dzienniczku.
-A na librusie? Przecież wchodzisz na F librusa...
-No, bo zgubiłam hasło od swojego...

 No ludzie. Co ja jestem? Skąd mam wiedzieć, dlaczego oni mają takie zachowanie, a moi takie?
Nawet wychowawczyni mnie pytała, czy nie wiem, czy jakiegoś konfliktu w klasie nie ma. Wiem, że jest, ale mam to gdzieś. Starszy kończy szkołę, nie potrzebuję, żeby go na koniec szykanowali, a do gimnazjum z nimi nie idzie. Niech sobie każdy pilnuje swojego dziecka. Jak mówię wychowawcy, żeby pogadała z nimi o zachowaniu w sieci, to nie. To nie!!! Teraz też jej nie powiem, że jeden się obnaża na skaypie, drugi mu robi zdjęcie i rozsyła po znajomych. Zrobiłam gówniarzom awanturę, bo do starszego też to zdjęcie dotarło, to teraz Starszy musi zadawać się z czwartoklasistami. Miałam chęć to zgłosić, serio. Mam ludzkie odruchy, ale ten od obnażania dostawał od taty komórkę z pornosami, które pokazywał dzieciom. Rozmawiałam z wychowawcą, wychowawca z mamą, mama problemu nie widzi. Ten od rozsyłania zdjęć, to już jest wybitny... Mogłabym powiedzieć jego matce, bo się znamy i kontaktujemy, ale obawiam się, że jedyna jej reakcją będzie spuszczenie dziecku łomotu. Zero tłumaczenia... To co ja się będę. 
Jesuuu, ale jestem czepialska...

poniedziałek, 3 lutego 2014

Chcę byc bizneswooman

 Wymyśliłam sobie, że będę bizneswoomen. A co? Wolno? Wolno. Jako żem oficjalnie osoba bezrobotna, to udałam się do PUPu, któremu podlegam? Należę? Ma mi służyć? Nieważne. Ważne że biznes wymyślony, przeanalizowany, przegadany i zaakceptowany. Pełna optymizmu udałam się do pani, która się tym zajmuje. I co? Nawet nie to, że mam głupi pomysł. To nie tak. Po prostu: nie jestem niepełnosprawna, nie jestem długotrwale bezrobotna, nie wychowuję samotnie dzieci, jestem za młoda, jestem za stara... Mam się dowiedzieć w marcu lub kwietniu. Lepiej mi płacić zasiłek niż pomóc. Pani w PUPie miała mnie właśnie tam (w pupie). Albo się nie zna. Nie wiem. Powinna mnie pokierować, gdzie mogę iść, może z unii mogłoby się udać. Nie. Pani mi odczytała, dlaczego nie mogę się starać i szczęśliwa mnie pożegnała. Jednego upierdliwca mniej... Nic to. Będę szukać innej drogi...