poniedziałek, 22 września 2014

  Poszło dziecię do gimnazjum sportowego do klasy z piłką ręczną. Siłą rzeczy zapisałam go również do klubu piłki ręcznej. Zresztą przed wakacjami też trochę pochodził na treningi, bo chciałam, żeby poznał kolegów z nowej klasy i podciągnął się w grze, żeby nie odstawał od innych za bardzo. O szkole za chwilkę.
     Dziecko należy do klubu, oraz chodzi do klasy sportowej, więc trzeba dziecku zrobić badania. Dostałam od trenera kartę i polecenie, żeby przebadać Młodego do piątego października, bo zaczyna sie liga. Ok. Powędrowałam do ośrodka zdrowia i jęłam dowiadywać się, na kiedy mogę dziecko zarejestrować. Ha ! I tu zaczęły się schody. Panie w rejestracji "nic nie wiedzą na ten temat" i kazały iść do zabiegowego. W zabiegowym "nie ma pani, która tym się zajmuje, a tak w ogóle, to już limity im się skończyły" (kurna, początek września dopiero). Dostałam numer telefonu oraz polecenie rejestracji telefonicznej. Ok. W między czasie spotkałam się z trenerem i ten przykazał mi, żeby nie dać się zbyć. Dziecko napaliło sie na zawody, pilnie trenuje i co? Zadzwoniłam i pani, nawiasem mówiąc bardzo nieuprzejma, powiedziała, że limity się skończyły, mogę przebadać dziecko po nowym roku dopiero. No to jak on ma trenować? To nie jest zwykły w-f, to są intensywne treningi 10 godzin lekcyjnych w szkole tygodniowo plus trzy razy w tygodniu 1,5 godziny wieczorem. Poza tym ja pytam gdzie są moje pieniądze, które pobierają mi co miesiąc z pensji? Dlaczego już nie ma limitów, skoro w tym roku byłam z dzieckiem tylko raz u lekarza na obowiązkowych szczepieniach? Ani ja nie choruję (nie korzystam), ani mąż (też nie korzysta), ani dzieci.. To kto mnie okrada? Dlaczego płacąc regularnie co miesiąc, ja i mój małżonek, nie możemy przebadać jednego dziecka raz w roku? Jak to jest? Dlaczego pieniądze każdego, kto płaci składki, nie są wpłacane na indywidualne konto? Nie można tak zrobić? Niech sobie wtedy ściągają kasę z mojego konta, a jak skończy się MÓJ limit, to będę wiedziała, że to JA, za SIEBIE muszę dopłacić... A tak co? Nie korzystam i jeszcze muszę iść prywatnie, bo "limity się skończyły".
  Dobra, bo mnie poniesie i jeszcze jakiś wrzodów dostanę. Szkoła mojego Starszego dziecięcia... No, na razie jesteśmy zadowoleni. Dziecko chętnie chodzi do szkoły, nie może się doczekać, jakie atrakcje będą na niego czekały... Tak, atrakcje, ta szkoła jest atrakcyjna dla dzieci, śmiem twierdzić, że ta szkoła jest dla dzieci, a nie dzieci dla szkoły. Mają pokój wyciszeń, a właściwie mieszkanko z trzema pokojami, kuchnią i łazienką. Dzieci mogą tam odpocząć, zjeść, wziąć prysznic, pograć na komputerze, odrobić lekcje, zdrzemnąć się. Ruszył "Klub kuchcika", gdzie dzieci uczą się piec i gotować. Mogą sobie też zjeść, lub zabrać posiłek do domu, jeśli jest taka potrzeba. Dzieciaki są wolontariuszami, pomagają w domu dziennego pobytu dla starszych ludzi, wydają posiłki, dotrzymują towarzystwa. Ogólnie na razie przeważnie pozytywy. Zobaczymy, co będzie dalej.
 

piątek, 25 lipca 2014

Konto w "pocztowym" - wygoda, czy przeszkoda?

Przez jakiś czas byłam na zasiłku dla bezrobotnych. Przyszedł czas pierwszej "wypłaty". Powędrowałam na pocztę, by karnie ustawić się w kolejce. Kolejka była olbrzyyyyymia. Trudno, jak już poszłam, to stanęłam. Przyszła moja kolej, odebrałam kasiorę i spytałam miłej pani w okienku, kiedy tu jest najmniej ludzi, bo wprawdzie to tylko raz w miesiącu, ale jednak czasu szkoda. Pani w okienku rozpromieniła się i zaproponowała mi, żebym sobie otworzyła konto u nich na poczcie w ichnim Banku Pocztowym. Pomyślałam, że czemu nie. W końcu wiek XXI, wypadałoby mieć może konto w banku. No to ,w swej naiwności, założyłam konto. Pani powiedziała, że przyjdę sobie z dowodem, lub z kartą i będę mogła wybrać pieniądze, w ogóle będzie fajnie, bo to w końcu Bank Pocztowy jest. Pierwsze niemiłe zaskoczenie spotkało mnie po jakimś miesiącu, gdy okazało się, że obiecane hasło do usługi internetowej nie przyszło i chyba raczej nie zamierza przyjść. Poza tym, żeby aktywować kartę, trzeba zadzwonić do centrali, gdzie powiedzieli, że w sumie lepiej, żebym sobie poszła do banku, to tam mi aktywują, będzie szybciej. No i hasło też mi tam wygenerują, bo oni nie mieli takiego zgłoszenia, a jak przez centralę, to będzie to trwało, bo będą musieli mi to wysłać... No nic, pełna dumy i zachwytu, że wreszcie mam konto i to nie byle jakie, tylko w Banku Pocztowym, w końcu reklamują, że teraz moje życie będzie cudne i wspaniałe, bo sobie wszystko teraz na poczcie załatwię, poleciałam na pocztę główną, bo tam mi kazali i załatwiłam co trzeba. Obsługa była miła i przyjemna. Poinstruowano mnie, w których bankomatach nie pobierają prowizji, co zrobić, żeby tej piątki za kartę nie płacić, więc wyszłam pełna huraoptymizmu, jaki to fajny bank sobie znalazłam. Zapomniałam o sprawie i żyło mi się bardzo przyjemnie, dopóki nie znalazłam pracy i nie dostałam pierwszej wypłaty do ręki. Poleciałam na pocztę, w końcu wszystko mogę załatwić w okienku, wpłacić środki na swoje prywatne konto. Przeżyłam szok. Pani kazała mi wypełnić druczek, taki do przelewu, bo nie mogę sobie tak wpłacić, bo... No właśnie, coś tam gadała, ale ja, jako że nie za wiele miałam czasu, odpuściłam sobie słuchanie jej gadania, grzecznie podziękowałam i wyszłam. Druczek wypełniać, prowizję płacić, a mówili, że wszystko na poczcie... W sumie... No załatwiłabym, tylko chyba nie tego się spodziewałam. Pierwszy raz mnie to zastanowiło, że chyba ktoś mi czegoś nie powiedział, a to prawie tak, jakby mnie oszukał... Po jakimś czasie poszłam wysłać paczkę. Popatrzyłam, poczytałam i postanowiłam zapłacić za usługę kartą, ha. Nie bardzo dało się to zrobić, tak podejrzewam, że zapłacic kartą na poczcie nie można, za to można wybrać pieniądze z konta... oczywiście bank pobiera prowizję... Myślę, że Bank Pocztowy z Pocztą Polską ma tylko wspólna siedzibę.

wtorek, 27 maja 2014

Nie z tego świata

Przez jakiś czas żyłam sobie w błogiej nieświadomości. Miałam starannie wyselekcjonowanych znajomych - tych w realnym świecie, fejsbukowym czy też blogerskim. Myślałam, że ludzie tacy są. Poszłam do pracy i co? I okazało się, ze cierpię na nieuleczalny syndrom nieprzystosowania społecznego. Zetknęłam się z ludzkimi frustracjami wyładowywanymi na innych, złośliwościami i , o zgrozo, z donosicielstwem w czystej postaci, na które jest przyzwolenie. Słowem ludzie i ich małe podłości zdołali mnie zadziwić po raz kolejny. Kiedyś mi ktoś powiedział, że nie wyrosłam jeszcze z epoki Pocahontas, ale to było z 15 lat temu. Teraz czuję, ze ta epoka ponownie mnie dopadła i kompletnie nieprzygotowaną do konfrontacji z ludzkimi słabościami, rzuciła na bardzo, bardzo głęboką wodę. Nawet przestało mnie to już bawić, zaczęło przerażać i przerastać. Najgorsze jest w tym wszystkim jednak to, ze ludzie zdają się na to godzić. Ja wiem, ze starsi już jesteśmy, wyrośliśmy już z okresu buntu, ale jak te baranki? No jakże to tak? Mam się godzić na to, że ktoś nas traktuje, jak dzieci specjalnej troski? Że jedna zakała donosi na inne? Że za plecami się buntują, a w oczy mówią do niej serdeńko, kochanie itd? Obrzydzenie mnie bierze na myśl, jak bardzo obłudni i zakłamani są ludzie. Jeszcze te prośby: daj spokój, nic nie mów, nie zwracaj uwagi, a wreszcie, nie psuj atmosfery w pracy (sic!)... Można tak? Leczyć kompleksy paskudnymi, a co najważniejsze, nieprawdziwymi donosami? Kierowniczka plotkująca z własnym pracownikiem na temat innych pracowników? Matko!!!! To taki jest ten świat?

środa, 23 kwietnia 2014

Gdy nie ma w domu matki...

W zeszłą sobotę matka pracowała. Obowiązki domowe przejął ojciec, bo szczęśliwiec wolne miał. Dzieci nie miał pół dnia. Miał tylko zrobić im śniadanie, kupić po kawałku kiełbasy i popchnąć w kierunku celu, do którego dzieci miały dotrzeć. Nie powiem, w miarę dobrze sobie poradził. Drugą część zadania raczył spartolić....
Dziecię me młodsze zgłosiło się do pakowania zakupów w supermarkecie. Co zarobi dzieli na pół i jedna część idzie na jego obóz, a druga zostaje w drużynie. Zaznaczam, że nie kazałam dziecku zarabiać, sam się zgłosił. Miał iść na 14. Nie poszedł. Tatuś się zlitował, bo dziecko (11 lat) się rozpłakało, że jednak nie ma ochoty. Wydzwaniali do mnie obydwaj, ja w pracy, jeden przez drugiego. Jako obowiązkowa osoba, kazałam dziecko wcisnąć w mundur, niech płacze i wystawić za drzwi. Mąż uległ dziecku i jeszcze do mnie pretensje miał, że Młodego męczę. Wróciłam do domu, nagadałam jednemu i drugiemu, Młodemu odcięłam komputer... Obydwaj mieli na mnie focha. Wytłumaczyłam grzecznie, że jak się czegoś człowiek podejmuje, to nie ma zmiłuj się... Wydawało mi się, że dziecię zrozumiało.
We wtorek Młody miał iść na koszykówkę, jakieś rozgrywki międzyklasowe mieli... Przekazałam rano instrukcję teściowej, dałam rozkład zajęć chłopaków i pognałam do pracy. Jakież było moje zdziwienie, gdy dostałam sms, że synuś mój ukochany iść nie chce, zaparł się jak osioł i nie poszedł. Wiedział, że dostanie karę. Teściowa go namawiała, żeby poszedł. Odwrócił tylko głowę w drugą stronę i udawał, że nie słyszy. Wiecie co rzekł do mnie, gdy wróciłam z pracy?
- Mamo, ja wiem, że jakbyś była w domu, to musiałbym pójść i bym poszedl.
- Następnym razem, jak wywiniesz taki numer, to będziesz miał tydzień kary a nie jeden dzień, rozumiesz? - zagroziłam- nie będziesz nimi kręcił...
- Jak się dają...- roześmiało się dziecko.
Ręce mi opadły. Co z niego wyrośnie?

niedziela, 20 kwietnia 2014

Mądrzy ludzie nie idą do nieba...

Jak tradycja każe stara, złapałam wypasiony koszyczek i karnie powędrowałam święcić to, co do niego nawciskałam. Usiadłam z synem grzecznie w ławce i czekałam na księdza. Ja naprawdę nie chciałam podsłuchiwać, uwierzcie, ale nie dało się. Ze cztery ławki za nami siedziała babcia, matka i synek, tak na oko cztero, pięciolatek. Babcia grubym głosem zaczęła gadać do wnuka:
- Trzeba klęknąć i się pomodlić..
- Jak?- zapytało rezolutnie dziecię
- Panie Boże... no powtarzaj za mną...
-Panie Boże...- powtarzało dziecię...
Dalej Babcia kazała dziecku mówić, ze kocha tatusia, mamusię itd. Dziecko powtarzało. W końcu zaczęła dziecku tłumaczyć, że jutro będzie zmartwychwstanie.
- O! To dziadek wstanie?-ucieszył się malec
- Nie - zaprzeczyła babcia - dziadek jest w niebie i patrzy na Ciebie, bo dziadek Ciebie kocha... A wiesz? - zwróciła się do matki dziecka - kiedyś jakiemuś dziecku powiedzieli, że jego rodzice są w niebie i on chciał tez iść do nieba...
- Ja też chcę do nieba - przerwał jej wywody wnuczek.
- Nie - oburzyła się babcia -  ty nie chcesz, musisz żyć, być z nami, kochać nas, bo ty jesteś mądry, a tamto dziecko nie miało rozumu...

środa, 9 kwietnia 2014

Zbliżają się wybory, więc...



"Poseł Two­je­go Ruchu po­le­ciał na mie­siąc do Lon­dy­nu, by za­kosz­to­wać losu ty­się­cy pol­skich emi­gran­tów. Szu­ka­jąc pracy i miesz­ka­nia spró­bu­je prze­żyć za 100 fun­tów ty­go­dnio­wo. Po­li­tyk chce na wła­snej skó­rze spraw­dzić, dla­cze­go tak wielu Po­la­ków od­wra­ca się od oj­czy­zny i wy­bie­ra Wiel­ką Bry­ta­nię." podaje onet... Szczerze? Nawet nie chce mi się tego czytać. Jeśli naprawdę chce sprawdzić, dlaczego Polacy wyjeżdżają, to niech wynajmie mieszkanie w Polsce, pośle dzieci do publicznej szkoły, żonie da pensji 1300 na rękę, a niech mu będzie, sam też niech tyle zarobi, jak szaleć to szaleć.Wtedy chętnie poczytam, jakie wyciągnął wnioski. To tyle. Więcej nie napiszę, bo się wkurzyłam...
Dobra, przeczytałam. Chce jechać, żeby sprawdzić, co tam tej Wielkiej Brytanii takie fajne i jakie tam są zastosowane rozwiązania itd. Ja mam nadzieję, że mu się tam spodoba i zostanie tam na stałe. Po cichu się też modle o to, żeby zaprosił do siebie kolegów z sejmu (wszystkich). Jak oni wszyscy wyjadą, to my sobie już damy tutaj radę i Polacy też zaczną wracać z emigracji ;)

wtorek, 8 kwietnia 2014

Dlaczego w tych czasach dzieci nie bawią się na podwórku?

Mieszkam na osiedlu, które nazywa się Osiedle Młodych. Pozostało już takie tylko z nazwy. Większość mieszkańców to starsi ludzie. Dzieci nie widać. Póki moje Stworzonka były jeszcze małe, wychodziłam z nimi na podwórko i zawsze zastanawiałam się, dlaczego innych dzieci nie widać. Już się przestałam dziwić. Od kiedy moi chłopcy zaczęli wychodzić sami na dwór, nie mają życia. A to mlecze niszczą, a to hałasują, a to w piłę grają i denerwują ludzi, a to rysują po chodniku, skąd przegania ich sąsiadka i myje tenże chodnik mopem ( serio ). Przez jakiś czas sąsiedzi przychodzili na skargę, a ja słuchałam i denerwowałam się tylko. W końcu ( moje dobre wychowanie trafił szlag ) pogoniłam jedną z drugą, nagadałam im i skończyły się donosy. Dzisiaj moje dzieci przyszły z podwórka rozżalone i stwierdziły, że nigdy więcej na dwór nie wyjdą. Już zeszli sąsiadom z oczu i robili sobie w jakimś zakamarku bazę. Sąsiadka jednak ich tam znalazła i nie przebierając w słowach, wygoniła precz, sypiąc k...mi jak z rękawa. Teraz dzieci siedzą przed komputerem, a ja się zastanawiam, w jaki sposób mam je uczyć szacunku do starszych?

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Przecinamy pępowinkę :)

Ha! Idę jutro na próbę do pracy. Kazali się stawić na godzinę szóstą rano, co samo w sobie jest okrutnym sadyzmem, toż to środek nocy. Poleciałam starszemu dorobić klucze do domu, młodszy nie dostanie, bo i tak boi się zostać sam w domu. Załatwiłam popołudniową kontrolę nad nimi, dodatkowe zajęcia z 45 minutową przerwą pomiędzy strasznie brużdżą. Do babci maja blisko, to i zjedzą sobie i lekcje odrobią... Rano będzie problemik. Starszy będzie musiał wstać, zrobić płatki sobie i młodszemu i oczywiście młodszego dobudzić i wiecie co? Fantastycznie jest patrzeć w jaki sposób zmieniło się jego podejście do brata. Naprawdę stał się nagle starszym bratem. Leciałam dzisiaj znowu do radcy prawnego, a chłopcy w tym czasie poszli na angielski. Starszy zaopatrzony w klucze nawet przypilnował młodszego, ba pomógł mu wręcz, przynieść ze szkoły mleko, które młodszy składował już od jakiegoś czasu w swojej szafce. Jutro będzie chrzest bojowy. Chłopcy zdają sobie z tego sprawę. Wiedzą, że jak nie przejdą tej próby, to albo rano będą ciągnięci do babci, albo babcia do nich. Życzcie im powodzenia. :)
Młodszy trochę sieje panikę. Cały czas wypytuje: a do której będziesz w pracy?, a gdzie teraz idziesz?, a kto nas obudzi? , a ile tak będzie? hahahahhaa, czas odciąć się od młodego natręta. Wprawdzie już nie wydzwania do mnie co przerwę, no ale... No nic. Mam nadzieję, że Starszy Brat będzie czuwał. Zresztą nie wiadomo, czy się spodobam i mnie zatrudnią. :)

piątek, 4 kwietnia 2014

W sądzie nikt pani nie pomoże!

Zdarzyło się tak, że zostałam zmuszona do podjęcia kroków w stronę sądu. Zachciało mi się jednym słowem walczyć o sprawiedliwość, wypłatę szanownego małżonka, jego świadectwo pracy i odszkodowanie od nieuczciwego pracodawcy. Efekt? Paczka fajek w torebce, rwa kulszowa, ból kręgosłupa, łzy w oczach, nienawiść do Solidarności, rozstrój żołądka i chyba nic więcej.
Warto? W sumie... Trochę nam jest winien, nawet trochę dużo... Dałabym sobie jednak spokój, bo ręce opadają, gdy ma się do czynienia z bezpłatnymi poradami prawnymi, ale... Uzmysłowiłam sobie, że to dlatego w Polsce jest, jak jest. To dlatego pracodawcy bezkarnie oszukują pracowników. Żeby założyć sprawę takiemu delikwentowi, trzeba mieć stalowe nerwy, bądź być mną, wredną, przekorną i zawziętą mną. Nie popuszczę. Cała banda "bezradnych" mężczyzn czeka, aż ruszę sprawę. Nie przeszkadza mi to wcale, a wcale. Za bardzo jestem wściekła, na nich też.
Pełna optymizmu zadzwoniłam do PIPu. Dobrze że wcześniej poczytałam w Internecie na ten temat, bo, słowo honoru, w życiu bym się nie domyśliła , o czym ta pani ze mną mówi. Nagadała się , nagadała, a w końcu oznajmiła, że sprawa i tak się w sądzie skończy, więc lepiej żebym od razu pozwała pracodawcę męża. Ok. Małżonek wziął wolne w sobotę (!) i poszliśmy do radcy. Matko! Pani nawet nie wiedziała ile wynosi delegacja za granicą. Ja, czytając wujka Google, byłam lepiej zorientowana niż ona. No trudno, mówię do męża, pójdę w czwartek, dowiem się w Solidarności ( na stronie sądu pracy zarekomendowani ) , co mamy robić. Pełna optymizmu w rzeczony czwartek poleciałam do ich siedziby i tamże dowiedziałam się, że Solidarność owszem pomaga pracownikom, ale tylko i wyłącznie tym "swoim". Słowo, wyszłam ze łzami wściekłości i mocnym postanowieniem sabotażu następnej akcji tegoż związku parszywego. No nic. Przy kościele po południu ktoś miał przyjmować, no to poleciałam. Pocałowałam klamkę, posłuchałam głuchego dźwięku w telefonie... No żesz... Na stronie naszych lokalnych wiadomości reklamowała się pani poseł, że udziela akurat w tym dniu porad prawnych dla obywateli, tylko prosi,żeby najpierw do niej zadzwonić. Zadzwoniłam... Zgadnijcie? Tak, nikt nie odebrał. Zdenerwowana na maksa pobiegłam dzisiaj rano bezpośrednio do sądu, niech mi wytłumaczą, jak to jest z tymi radcami, którzy pod ichnią banderą mają pomagać obywatelom. .. Pani w sekretariacie obraziła się na mnie. Autentycznie była zdegustowana moim pojawieniem się w progach jej pacy. Zdenerwowała się, że żądam wyjaśnień i wymagam od niej jakiś wiadomości na temat ludzi, których poleca na stronie sądu. Na koniec powiedziała jeszcze : W sądzie nikt pani nie pomoże.
Budujące

czwartek, 27 marca 2014

Oby do wtorku

We wtorek pierwszego kwietnia me starsze dziecię ma egzamin szóstoklasisty. Nie wiem, co ma oznaczać ta data.  W szkole nerwówka. Dziecko me chodzi jak strute, pochlipuje po kątach, jęczy, uczy się jak szalone i popada w coraz większą frustrację, zdenerwowanie, niemoc i przekonanie, że on nie da rady, że nie zda egzaminu i nie pójdzie do gimnazjum. Pytam grzecznie, lekko zaniepokojona, skąd ten pomysł. No i dowiedziałam się, że mieli pogadankę z dyrektorem, który zapowiedział im, że aż do dnia egzaminu, będą mieli codziennie testy. Pani wychowawczyni, jest ogólnie na nich wściekła, że próbne poszły źle. Pani od matematyki... O... Jakby nie to, że uczy jeszcze moją siostrzenicę, to z miłą chęcią wygarnęłabym jej, co myślę o jej metodach nauczania. Prawie trzy lata rozwiązywali tylko zadania w ćwiczeniach, przepisywali wiadomości z książki do zeszytu i ani razu nie rozwiązali zadania z tekstem, a ona teraz zdziwiona, że akurat na tym się wyłożyli... Ale nie o tym chciałam. Moje dziecię powiedziało, że nastraszyli ich w szkole, że od tego testu zależy, czy skończą w ogóle szóstą klasę (co jest bezczelnym łgarstwem). Biedne dziecko. Wcale w siebie nie wierzy. Boi się, ze dostanie 0 punktów, boi się, że nie zda. Skoro tym dzieciom matematyka poszła źle, to może czas nastraszyć panią od tegoż przedmiotu? Może to jej powinno się pogrozić paluszkiem? Po co dzieci stresować? One i tak są zdenerwowane tym egzaminem i tym, że kończą pewien etap, że stanęli przed czymś nieznanym, obcym, przerażającym...

wtorek, 25 marca 2014

 Ostatnio mam wrażenie, że moje życie sobie, a ja sobie. Szarpiemy się nawzajem. Ja w jedną stronę, ono w drugą. Tak jakbym przestała mieć wpływ na cokolwiek. Nie podoba mi się to. Tak sobie myślę i myślę, i zaczęłam się nad sobą użalać. Bardzo dużo rzeczy się dzieje za moimi plecami. Nie mam wpływu na to. Ktoś mi ukradł szczęście i poczucie bezpieczeństwa. Chyba nie bardzo mi to pasuje. Dałam sobie w pysk i tydzień na doprowadzenie się do ładu. Na życie muszę wymyślić podstęp, bo walka wręcz nie daje efektu. Nie pozwolę na to, żeby jakaś obca, parszywa siła psuła mi charakter.

niedziela, 16 marca 2014

Wybieramy szkołę

Kontynuując wątek szkolny mam pytanie. Czy chodzicie na tzw "drzwi otwarte" w szkołach? No wiecie, takie spotkania, żeby poznać szkołę, do której ma iść dziecko, rozmowy z przyszłymi nauczycielami, dyrekcją? Ja chodzę, przebieram i wybieram i nie mogę wyjść z podziwu, jak mało osób to robi... Jeśli chodzi o szkołę podstawową, to dużo rodziców idzie z dziećmi, ale gimnazjum... 
  Tak sobie myślę i zastanawiam się, która sytuacja jest dla dziecka bardziej stresująca? Pójście do "podstawówki", czy gimnazjum? Moim zdaniem jest to porównywalne. Dlaczego bardziej interesuje nas szkoła podstawowa? Sprawdzamy toalety, wypytujemy się, do której pani zapisać, zbieramy opinie na temat szkoły itd, a przy wyborze gimnazjum, już tak skrupulatnie nie sprawdzamy? Wystarczy nam, że szkoła ma opinię dobrej, a raczej takiej, która ma dobre wyniki na testach. Nie pytamy o nauczycieli, nie pomagamy dzieciakom przejść do nowej szkoły, oswoić się z nią. 
  W sobotę byłam z synem na "drzwiach otwartych" w gimnazjum sportowym. Mieliśmy już upatrzoną szkołę, wprawdzie poza miastem, ale jest to niewielka szkółka, ma tylko 9 klas, a na takiej nam zależy. Stwierdziliśmy jednak, że zobaczyć jeszcze jedno gimnazjum nie zawadzi i faktycznie... 
  Już na przystanku autobusowym zaczepiła nas dziewczyna, pytając, czy nie jedziemy do jej szkoły. Poznałam ją, chodziła do szkoły moich dzieci. Opowiadała nam o swoim gimnazjum, o nauczycielach, o zajęciach sportowych, o festynach, wolontariacie, zajęciach pozalekcyjnych. Chodzi do trzeciej klasy, czyli kończy już gimnazjum. Bardzo ciekawie opowiadała i Starszemu już oczka się zaświeciły. Zaprowadziła nas do szkoły, przekazała w objęcia pani pedagog szkolnej i pobiegła na trening. Spotkałam normalne, miłe dziecko. No dobra, mogła być podstawiona ;) Pani pedagog poopowiadała nam o szkole, o swoich kompetencjach itd. Przekazała nas dalej. Każde dziecko i rodzic miało swojego opiekuna. Nauczyciele rozmawiali z nami, jak z ludźmi i nawet, starali się zapamiętać nasze twarze, bo gdy specjalnie zgubiliśmy naszą opiekunkę, bo przyczepiła się do nas obca mama z obcym dzieckiem i wybitnie grała nam na nerwach, odnalazła nas po jakimś czasie i spytała o powód wagarów :D I tak nie dane nam było plątać się samopas, bo zaraz inna pani nas złapała i zaczęła ciągać po piętrach.
   Szkoła jest taka bardziej klimatyczna. Umieszczona jest w starym budynku, po jednostce wojskowej. Specyficzne, dość wąskie korytarze, szerokie, a krótkie sale lekcyjne, czyściutkie ściany, nawet w toalecie, nieponiszczony sprzęt. Widać, że inwestowane jest w pomoce szkolne, bo stare biurka i ławki rzucały się w oczy. Za to na tych ławkach słuchawki do nauki języków, mikroskopy z kamerami podłączone do komputera i rzutnika. W klasach tablice multimedialne. Wyremontowana wielka sala gimnastyczna, aż prosiła, żeby poganiać. Sala chyba największa w naszym mieście. Świetnie wyposażona siłownia... Ach, ach :)
  Po kompleksie sportowym oprowadzał nas chłopiec, złapany przez naszą opiekunkę. Nawet nie jęknął, tylko karnie nas pooprowadzał. Gadał z Młodym jak człowiek. Pytał, do jakiej klasy chciałby iść. Pomógł mu nawet dokonać wyboru. 
  Młody zdecydował się na klasę sportową z piłką ręczną. Zapisaliśmy go, po czym dowiedzieliśmy się, że nie musimy się niczym martwić, bo dres, koszulkę, spodenki i torbę sportową dostanie od szkoły...
   Mnie też uszczęśliwili, bo okazało się, że kadra przeszkolona i nie będziemy musieli chodzić na terapię do poradni, bo to wszystko zapewnia mu szkoła. A tak w ogóle to ta szkoła tez ma tylko 9 klas, a do dziecka przemówiły mury i nauczyciele. Postanowił nawet zareklamować to gimnazjum u siebie w szkole .

czwartek, 6 marca 2014

Czego oczy nie widzą...

Jakiś czas temu pisałam, co się dzieje z dziećmi u Starszego w klasie. Wydawało mi się, ze rodzice przejęli się tym, co opowiadała nam wychowawczyni. Chyba się myliłam. Mieliśmy porozmawiać z dziećmi, poobserwować je i spotkać się 12 marca, by omówić temat i wspólnie się zastanowić co dalej. Przedwczoraj pani wysłała nam zapytanie odnośnie tego, czy przyjdziemy na umówione zebranie, poprosiła o wyrażenie opinii na ten temat i oczywiście informację zwrotną. Dzisiaj otrzymaliśmy na librusa wiadomość tej treści :
"WITAM PAŃSTWA!
Bardzo dziękuję za informacje zwrotne. Ponieważ większość z Państwa uważa, że nie ma potrzeby zwoływania dodatkowego spotkania, bo problem, o którym mówiłam na zebraniu,  jest podobno zjawiskiem marginalnym, zebrania w dniu 12 marca nie będzie.
Pozdrawiam"


 Hmm. Widzę, że czas leczy rany. Dziwi mnie to, bo na zebraniu rodzice naprawdę byli poruszeni tym, co się dzieje... Czyżbyśmy aż tak bardzo ufali swoim dzieciom? Wystarczą nam zapewnienia, że "mamo, mnie to nie dotyczy"?  Naprawdę szkoda nam tych kilku minut na spotkanie z nauczycielem? Wiadomo, że dzieci w domu inaczej się zachowują, a w szkole, wśród rówieśników, inaczej. Może warto poznać tę drugą stronę naszego dziecka?

wtorek, 4 marca 2014

Dzień dobry. Ja w sprawie Ukrainy.

No, nie mogę, po prostu nie mogę przejść obojętnie obok tego tematu. To już nie kwestia tego, czy będzie wojna, czy nie. Drażni mnie postawa innych państw... Niby coś robią, niby grożą paluszkiem Putinowi, a tak w gruncie rzeczy tylko patrzą, żeby Wielkiemu Bratu za bardzo się nie narazić. Grożą mu sankcjami, a to im najbardziej zależy na interesach z Rosją. I tak się zastanawiam, a w razie konfliktu co zrobią? Polska... Tak myślę, my naród odważny, waleczny i głupi, całkiem możliwe, że rzucimy się na pomoc, bo pamiętamy. Chociaż... Z czym? No ale... My lubimy z motyką na słońce, to jest szansa. Reszta? Ha, oto jest pytanie. Widzę tu pewne niebezpieczeństwo. Jadaczką kłapać potrafią, naradzać się będą, a w razie czego... hm. Coś mi to przypomina...

poniedziałek, 3 marca 2014

I po feriach...

Nie może być normalnie, spokojnie, sielsko i anielsko. Szkoła, a raczej starostwo znowu mnie wkurzyło. Piana wystąpiła na usta me, oczy me barwę zmieniły na krwisto czerwony, na policzki wystąpiły rumieńce, nos zaczął krzesać iskry, a uszy puściły lekko parę, ale za lekko. Zaczynam rozumieć niektórych furiatów, obłąkańców, szaleńców tudzież hejterów.
Nasze "ukochane" starostwo zaszalało. Za pół darmo chcą oddawać tereny w środku miasta... A komu? A kościołowi. Dwa licea połączyli w jedno. Chcą nauczycielom pozabierać jakieś dodatki, grożą, że jeszcze jakieś liceum zlikwidują, wszystko w ramach oszczędności oczywiście. Starostwo sięgnęło po zajęcia wyrównawcze, które przysługiwały mojemu i innym dzieciom z problemami w nauce. Jeszcze w zeszłym półroczu mieli, bo w opinii są zalecenia, ale w tym półroczu zabrali. Ja pytam. Kim oni są, żeby zabierać dzieciom szansę? No kim? Z jakiej kuźwa racji ruszają oświatę ? Skąd wiedzą komu, co zabrać? Jakim prawem oszczędzają na naszych dzieciach? Słowo. Piszę do starostwa, do Michalaka, do pani minister od jednego podręcznika i do pana premiera. Niech mi wytłumaczą, gdzie ta indywidualizacja, na którą dostali fundusze? Każde dziecko miało być tym objęte. Mam kuźwa dosyć. Chodzę jak ten żebrak od drzwi do drzwi, żeby wyrwać dla dziecka to, co w normalnym kraju należałoby mu się jak psu buda.

czwartek, 20 lutego 2014

ZUS czyli droga przez mękę

 Byłam w piątym miesiącu ciąży, gdy mój zakład pracy splajtował.  W sumie szczęście w nieszczęściu. Zgłosiłam się do ZUS, gdyż powinni mi płacić zasiłek chorobowy. Fajnie, myślałam, że to się odbędzie raz dwa.... O święta naiwności. Teraz już się z tego śmieję, ale wtedy... Po pierwsze musiałam iść do urzędu pracy, żeby wziąć zaświadczenie, że pracy dla mnie nie mają (!). No dobra, zlazłam z czwartego piętra ZUS, poszłam do pośredniaka, odstałam swoje, a jakże, tam nie ma zmiłuj się, w ciąży, nie w ciąży, swoje odsiedzieć musisz. Pani w urzędzie prawie popukała się w głowę, gdy usłyszała, z czym do niej przychodzę, ale zaświadczenie dała. Wróciłam do ZUS, pani stwierdziła, że to już wszystko i mogę się oddalić. Po tygodniu dostałam  pismo z ZUS, że mam się zgłosić do nich i to jak najszybciej. Zgłosiłam się. Okazało się, że brakło jakiegoś papierka, czy podpisu... Ok. Załatwiłam i to. Wróciłam do domu. Za jakiś czas znowu dostałam pismo, że mam się natychmiast zgłosić. Wiecie co? Byłam w ciąży, mąż tylko pracował, odprawy z pracy nie dostałam, a Przez dwa miesiące latałam co chwilę do ZUS i  w tym czasie nie otrzymywałam świadczeń. Mogłam zdechnąć z głodu, a nikogo to nie obchodziło. To było 10 lat temu. Myślałam, że coś się zmieniło, ale się myliłam.
 Kolega założył firmę. Miał świadczyć usługi na terenie Polski i krajów Unii Europejskiej. Księgowa sformułowała mu umowę, że będzie świadczył usługi na terenie Polski i jakiegoś tam drugiego kraju. Mieli wątpliwości, bo tam była właśnie jakaś różnica w ZUSie do płacenia, no to skierowali swe kroki do odpowiedniej instytucji, żeby się upewnić. W swojej jakże wielkiej naiwności i ufności uwierzyli, że tam siedzą osoby kompetentne. Pani, z którą rozmawiali, stwierdziła, że umowy są ok i mogą spokojnie działać. Minął rok. Kolega dostał pisemko, że ZUSowi coś tam nie pasuje i życzy sobie skontrolować kilka spraw. No ok. Co tam mogło być nie tak, przecież był, pytał się, było wszystko w porządku. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że jednak te umowy były źle skonstruowane, powinien więcej ZUSowi oddać, a tak w ogóle trzeba zapłacić okropnie dużą karę. Zrujnowany kolega firmę zamknął, ludzi pozwalniał i zaczął się odwoływać. Nic to jednak nie dało. Karę zapłacić trzeba, a pani, która wprowadziła kolegę w błąd nadal pracuje w ZUSie na tym samym stanowisku...

wtorek, 18 lutego 2014

Wspomnienia z dzieciństwa.


  Byłam spokojnym dzieckiem, nieśmiałym i małomównym. Zawsze lubiłam czytać i żyć w swoim własnym świecie. Do tej pory nie bardzo potrzebuję ludzi koło siebie, choć jestem im życzliwa i zazwyczaj przyjazna (chyba że mnie kto wk...). No i byłam taka, a mimo wszystko dostarczałam rodzicom niemałych wrażeń. Zresztą siostrze też :) 
    Chodziłam do przedszkola, które było blisko szkoły mojej siostry. Czasami się zdarzało, że musiała mnie odebrać. Pewnego pięknego dnia siostra ma przyszła po mnie, posadziła na ławce i rzekła:
Wersja siostry:
-Siedź tutaj i poczekaj na mnie. Idę po proszek i zaraz wracam, bo się spieszę na zbiórkę.
Wersja moja:
-Bla bla bla bla bla, przyjdź na zbiórkę.
 Posiedziałam chwilę i poszłam :D A w tym czasie wróciła siostra i wpadła w rozpacz, bo zaginęłam. Jak oni mnie szukali.. Jak mama płakała... Jak siostra była wściekła, bo to pierwsza zbiórka, a ona nie poszła (wpisali jej obecność). A ja w tym czasie świetnie się bawiłam :)
 Poszłam do szkoły.Jeszcze chyba w pierwszej klasie był spokój. Autobus szkolny wiózł mnie do miejsca przeznaczenia i odwoził z powrotem. W drugiej... W drugiej jest komunia prawda? Nie wiem jakim cudem mnie do niej dopuścili... Jak ja się tego wszystkiego nauczyłam, jak ja to pozaliczałam, skoro nigdy mnie na religii nie było?  Uciekałam z tych zajęć szczęśliwa, że mogę się włóczyć :)
 Gdy byłam w trzeciej klasie... Nie wiem czemu pozwolili mi wracać z moim kuzynem, który był w pierwszej klasie. Oczywiście autobusem już nie wracaliśmy, miałam chorobę lokomocyjną, to unikałam, logiczne, ale kuzyna na manowce ciągałam. Czasami wracaliśmy do domu dwie godziny, czasami trzy... W końcu nie pozwolili mi z nim wracać. Zaczęłam chodzić do domu sama. Było super. Pamiętam, że za każdym razem, gdy wracałam do domu w bramie stała moja koleżanka i mnie straszyła, że rodzice mi wleją... Nigdy mi nie wlali, a mieli za co. Kończyłam lekcje dajmy na to o 12.30, a w domu byłam o 19.  To naprawdę cud, że mi się nigdy nic nie stało. Ile czasu spędzałam samotnie bawiąc się w parku. Czasami dołączyła do mnie koleżanka, czasami nie. Moczyłam nogi w rzeczce, huśtałam się na huśtawkach i na pewno nie zawracałam sobie głowy rodzicami.
 Jak tak sobie pomyślę... Dobrze, że moje dzieci nie odziedziczyły po mnie włóczęgostwa. Całe szczęście dla nich, bo chyba byłabym skłonna przywiązać sobie jednego i drugiego do kostki... Ponoć mój tato też się tak szwędał, a mój małżonek jeździł autobusami ze scyzorykiem ;)
 

poniedziałek, 17 lutego 2014

 Nie lubię oglądać sportu i nie muszę co nie?
 Facebook jest pod tym względem fajny. Prawie każda osoba uważa, że powinna innych poinformować, że jest, jeeeeeeest, złooooto. No żesz. Ja się bardzo cieszę z sukcesów polskiego skoczka, panczenisty i biegaczki. Bardzo się cieszę i duma mnie rozsadza, ale nie uważam, żebym upoważniała każdego z osobna do informowania mnie o tym. Żyję w XXI wieku i na prawdę mam dostęp do internetu, radia, telewizji... Ba, internet i TV mam nawet w telefonie...
 Wiadomości uwielbiam oglądać, bardzo, ale... Oczywiście też muszą przez całe wiadomości bombardować mnie Stochem i Bródką, bo o Justynie szybko ucichło. Mało tego. Po wiadomościach jest sport i co? No? Kto zgadnie? Stoch i Bródka i migawki ze skoków, z wyścigu, czy jak to tam się nazywa i komentator na okrągło gebulkę drze "Matko jedyna". Serio jestem dumna i blada. Jestem nawet w pewnym stopniu szczęśliwa i zadowolona z wyników Polaków w Sochi, ale ludzie, dajcie żyć. 
 Bardzo było mi szkoda tego Japończyka... Mógł się Kamil zlitować i oddać mu to złoto... Tyle lat i taka forma. To mój szanowny małżonek rok młodszy, a kondycja... 

piątek, 14 lutego 2014

Rząd myśli i myśli, co tu zrobić z tymi ludźmi, żeby nie wyjeżdżali z Polski. Ludzie myślą i myślą, gdzie by tu kogoś znaleźć, kto by ułatwił wyjazd z kraju. To się chyba nazywa sprzeczność interesów...
Ja już się po prostu zastanawiam, co zrobić, żeby w moim mieście znaleźć dobrze płatną pracę, żebym nie musiała wyjeżdżać. Wcale nie chcę. Szukam pracy intensywnie. Wg PUP nie jestem osobą zagrożoną trwałym bezrobociem, ale to ja szukam pracy i coraz bardziej mi się zdaje, że jak sobie kulasów nie połamię, rąk nie poprzetrącam, ewentualnie nie rozwiodę się z mężem, albo nie poczekam do pięćdziesiątki, to przyzwoitej pracy nie znajdę. Mogę iść pracować do sklepu za 7 zł brutto, z umową na pół etatu, pracując na cały. Mogę też zatrudnić się przez jakąś agencję za 5 zł netto. Mogę wziąć franczyzę, o ile wezmę na nią kredyt, chyba z instytucji pozabankowych, bo bank nie da, bom bezrobotna i niezagrożona... Marudzę, wiem.
Małżonek zaczął pracować w Polsce, ale już ma dość. Jak pracodawcy kombinują, to szkoda gadać, ale to my szukamy pracy, a nie oni pracowników.... Może źle trafiamy, ale jakoś każdy chce zatrudniać na pół, lub 1/4 etatu... Jesteśmy w tym wieku, że musimy już zacząć myśleć o emeryturze, o studiach dzieci...
Jestem kłębkiem nerwów...

czwartek, 6 lutego 2014

Nastolatki, empatia i sex

 Zaczynam i kasuję, zaczynam i znowu kasuję. Nie wiem, jak zacząć, od czego. Czy może tylko sieję panikę, jestem nie z tego świata...
 Wczoraj byłam na wywiadówce u Starszego. Nawet sporo osób było, jak nigdy. Wychowawczyni zaczęła o balu, o wyborze gimnazjum i takie tam bla, bla, jak to na wywiadówce... Nagle wyprosiła z sali dziewczę, które przyszło razem z ojcem i się zaczęło...
 Nawet nie wiem, jak to napisać. Zaczęła o chłopcach. Że dorastają, że seksualność się w nich budzi itd. Fajnie...yhym... Czy ktoś wie, czym zajmują się dwunasto, trzynastoletnie dzieci na przerwach? Mimo rozmów na wdż, mimo skarg dzieci z młodszych klas, mimo uwag w dzienniczku... W sumie po tych gimnazjalnych słoneczkach, to już nic nie powinno mnie dziwić. Panowie z klasy mojego syna na przerwach zabawiają się w udawanie stosunku płciowego. Dwóch takich udaje (jeden siada z rozpiętym rozporkiem, a drugi udaje, ze odbywa z nim stosunek) , a dookoła  stoi reszta chłopców i im kibicują. Im ktoś coś głupszego i bardziej wulgarnego zrobi, tym ma większe poważanie w klasie. Idealnie jest, gdy taki chłopiec udaje, że odbywa stosunek ze ścianą, a gdy nauczycielka zwróci mu uwagę, chłopiec bezczelnie mówi: "A co ja robiłem? Niech pani pokaże"...
 Dziewczęta... O ile jeszcze zachowanie chłopców można tłumaczyć głupotą i o ile chłopcy tym krzywdzą chyba siebie samych, tak mi się wydaje, o tyle panienki z klas szóstych i gimnazjalnych, są po prostu podłe i okrutne. Jest taki jakiś "klub". On się nawet jakoś nazywa. Nie każda dziewczyna do niego należy. To "klub" dla wybranych, elity. Żeby do niego należeć to trzeba mieć. A co mieć? Ano "furę, skórę i komórę". Dziewczęta, które nie spełniają wymogów są wyśmiewane, obgadywane, tłamszone psychicznie i zmuszane do robienia podłych rzeczy. Panny z "klubu" mają swoje miejsca, gdzie nikt inny się nie zapuszcza, bo się boi. Ale "najlepsze" jest to, gdy członkinie "klubu" ruszaja "w miasto" "polować". Chodzą i szukają żeru...  Zazwyczaj znajdują... A później? A później wychowawczyni Starszego znajduje na biurku anonimowe listy z prośbą o pomoc....
 
 

wtorek, 4 lutego 2014

Co ja jestem?!....

 Nie chcę umoralniać nikogo, uczyć jak ma wychowywać dzieci... Nie chcę, bo sama jeszcze swoich nie wychowałam, nie wiem, co z nich wyrośnie, ale staram się, żeby byli dobrymi ludźmi. Może ich krzywdzę, nie wiem. Ale...
Dzwoni do mnie mama B z pytaniem:
-Ma Twój stypendium?
-No ma.
-A jaką ma średnią?
-No taka i taką.
-Aha, a mój też ma taką, a stypendium nie ma.
-A zachowanie jakie ma?
-A nie wiem, a Twój?
-No takie.
-A skąd wiesz?
-W dzienniczku mają wpisane.
-To poczekaj sprawdzę.
...
-No mój ma gorsze. A dlaczego Twój ma takie, a mój nie?
-No nie wiem... Może dlatego, że mój ma  pochwały...
-A za co?
-No chodził do zerówki i pani pomagał, występował na tanecznym czwartku, poszedł na konkurs piosenki brytyjskiej, uzbierało się tego trochę...
-Aha, a mój też był na konkursie.
-No był, ale się wydurniał, uwagę mu zwracali.
-No przestań, raz się odwrócił...

Serio, mogę tak dłużej. Kłopot w tym, ze B od przedszkola rozrabia, od przedszkola mama jest o tym informowana. B nie szanuje dorosłych, pyskuje, a mama twierdzi, że nauczyciele się czepiają. Nie mnie ją oświecać. Powiedziałam, żeby sobie wyjaśniała z wychowawczynią. Co mnie to obchodzi.

Zadzwoniła mama F.
-Ty, co Twój ma z zachowania?
-No to i to.
-A mój to. A miałaś jakieś uwagi?
-No miałam, że gada.
-A ja nic i mój ma taką, a Twój taką?
-A jesteś pewna, że nie miałaś uwag? Pamiętasz, że F potrafił w pierwszej klasie uwagi zamazywać i kartki wyrywać?
-No tak, ale teraz nie mam. Liczyłam kartki w dzienniczku.
-A na librusie? Przecież wchodzisz na F librusa...
-No, bo zgubiłam hasło od swojego...

 No ludzie. Co ja jestem? Skąd mam wiedzieć, dlaczego oni mają takie zachowanie, a moi takie?
Nawet wychowawczyni mnie pytała, czy nie wiem, czy jakiegoś konfliktu w klasie nie ma. Wiem, że jest, ale mam to gdzieś. Starszy kończy szkołę, nie potrzebuję, żeby go na koniec szykanowali, a do gimnazjum z nimi nie idzie. Niech sobie każdy pilnuje swojego dziecka. Jak mówię wychowawcy, żeby pogadała z nimi o zachowaniu w sieci, to nie. To nie!!! Teraz też jej nie powiem, że jeden się obnaża na skaypie, drugi mu robi zdjęcie i rozsyła po znajomych. Zrobiłam gówniarzom awanturę, bo do starszego też to zdjęcie dotarło, to teraz Starszy musi zadawać się z czwartoklasistami. Miałam chęć to zgłosić, serio. Mam ludzkie odruchy, ale ten od obnażania dostawał od taty komórkę z pornosami, które pokazywał dzieciom. Rozmawiałam z wychowawcą, wychowawca z mamą, mama problemu nie widzi. Ten od rozsyłania zdjęć, to już jest wybitny... Mogłabym powiedzieć jego matce, bo się znamy i kontaktujemy, ale obawiam się, że jedyna jej reakcją będzie spuszczenie dziecku łomotu. Zero tłumaczenia... To co ja się będę. 
Jesuuu, ale jestem czepialska...

poniedziałek, 3 lutego 2014

Chcę byc bizneswooman

 Wymyśliłam sobie, że będę bizneswoomen. A co? Wolno? Wolno. Jako żem oficjalnie osoba bezrobotna, to udałam się do PUPu, któremu podlegam? Należę? Ma mi służyć? Nieważne. Ważne że biznes wymyślony, przeanalizowany, przegadany i zaakceptowany. Pełna optymizmu udałam się do pani, która się tym zajmuje. I co? Nawet nie to, że mam głupi pomysł. To nie tak. Po prostu: nie jestem niepełnosprawna, nie jestem długotrwale bezrobotna, nie wychowuję samotnie dzieci, jestem za młoda, jestem za stara... Mam się dowiedzieć w marcu lub kwietniu. Lepiej mi płacić zasiłek niż pomóc. Pani w PUPie miała mnie właśnie tam (w pupie). Albo się nie zna. Nie wiem. Powinna mnie pokierować, gdzie mogę iść, może z unii mogłoby się udać. Nie. Pani mi odczytała, dlaczego nie mogę się starać i szczęśliwa mnie pożegnała. Jednego upierdliwca mniej... Nic to. Będę szukać innej drogi...

piątek, 31 stycznia 2014

Ja Zołza

I teraz nie wiem śmiać się z tego, czy oburzyć, czy strzelić fochem foreverem? Nigdy w życiu nie chciałam być zołzą. Zawsze starałam się wszystkie konflikty rozwiązywać polubownie, grzecznie, najgorszą prawdę mówiłam z uśmiechem na ustach. Raz wybuchłam, no może dwa... Ale faktem jest, ze częściej jestem miła, urocza nie, bo nigdy urocza nie byłam :D I jeden niepohamowany wybuch gniewu, zaznaczam że najzupełniej słuszny, a i tak dosyć późny, bo wcześniej co poniektórym się należało, przekreślił cały mój misternie budowany, przez lata cacany wizerunek.... Chłopy się mnie boją. Ludzie. Ja jestem miła, uprzejma, grzeczna. Nie przeklinam, nie krzyczę, nawet dzieci nie potrafię zawołać na podwórku, bo najzwyczajniej w świecie krzyk nie wydobywa się z mojego gardła. Raz się wydobył. Może trochę powarczał, zaklął siarczyście, nie słuchał argumentów, o ile takowe były... I co? I teraz mój mąż straszy mną swoich kolegów... Weszłam na wyższy level? To już?

środa, 29 stycznia 2014

Człowiek szczęśliwy, czyli wariatowi wszystko wolno.

Obejrzałam w telewizji program na polsacie "To był dzień". O pracy , o płacy, o umowach śmieciowych itd rozmawiali dwaj panowie: Korwin Mikke i Ikonowicz. Najpierw powiem co mnie wk.... Pani minister powiedziała "Sorry taki mamy klimat" i była straszna afera, a pan Korwin Mikke powiedział:
- "Ludzie pracujący w obozie w Oświęcimiu, bardzo by się ucieszyli, gdyby mogli pracować na umowach śmieciowych, a nie na umowach przez obóz sztandarowych, zapewniających gwarantowane wyżywienie, gwarantowane godziny pracy itd."
A na to pani prowadząca program:
-"Ale kto miał zagwarantowane wyżywienie?"
-"No więźniowie mieli w obozie zagwarantowane pożywienie, codziennie 3 razy im dawano wyżywienie, mieli stałe godziny pracy i pewność zatrudnienia"- powiedział co wiedział.
-"I miliony tam umarły"-oburzyła się pani.
-"Boże..."- z głupim uśmiechem skwitował pan Mikke.
Patrzyłam na to z niesmakiem i przerażeniem. Pan Korwin Mikke jest moim zdaniem wariatem w czystej postaci. Nie ma w nim za grosz realizmu. Żyje w swoim świecie, który prawdopodobnie znajduje się w innym wymiarze. Tak patrzyłam, co on wygaduje i nie wierzyłam własnym uszom i oczom. Tak oderwanego od rzeczywistości człowieka, to chyba dawno nie widziałam. Mikke i Macierewicz mogą sobie podać rączki  i za te  rączki mogą popierniczać w podskokach do jakiegoś zakładu zamkniętego w ciemnym lesie. Mikke młodym ludziom śmie wpierać, że kredyt na mieszkanie to głupota, bo oni powinni 5 -10 lat popracować i odłożyć sobie na chałupę, przy tym twierdzi, że to realne i każdy jest w stanie to zrobić. Mówi im, że skoro pracują na umowy śmieciowe za 5,36 na godzinę, to widocznie tak chcą, a nie są zmuszeni. Ludzie! Za głupie sorry - afera, a za obozy? Cisza  w eterze. Specjalnie śledziłam wiadomości. Dlatego śmiem twierdzić, że wariatowi wszystko wolno. Trzeba chyba gadać od dzisiaj trzy po trzy, to wezmą człowieka za wariata i będzie mu wszystko wybaczone. 
Amen

wtorek, 28 stycznia 2014

Co może kobieta?

Oooo, kobieta może dużo. Zwłaszcza kobieta w dzikiej furii. 
Kobieta zrobi wszystko, żeby zapewnić byt swojej rodzinie. 
Kobieta postawi na nogi Dolny Śląsk i pół Austrii, żeby tylko dzieci nie pytały, dlaczego jest pusto w lodówce. 
Kobieta Warczącą jest jak tornado, doprowadzi do płaczu, konfrontacji, konsternacji, zdziwienia, a nawet do wojny polsko-austriackiej . 
Kobieta w ciągu 2 dni załatwi to, czego mężczyźni nie załatwili w ciągu 3 miesięcy. 
Kobieta W Furii ma moc. 
Kobieta się nie da.
Kobieta ma dosyć, że faceci to mamałygi. 
Kobieta załatwi sprawę nawet przez telefon. 
Kobieta jest zdesperowana. 
Kobieta jedzie po wszystkim jak czołg, zostawia zgliszcza. 
Przez najbliższy tydzień nie zaczepiać kobiety, bo jeszcze ma siłę i nieopatrznie może zrobić krzywdę osobom postronnym. 
Kobieta nie pozwoli dłużej się okłamywać i  oszukiwać.
Kobieta zrozumiała przysłowie: "Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle."

wtorek, 21 stycznia 2014

Winter is coming


  Bardzo współczuję pasażerom pociągów, które stały w szczerym polu, spóźniały się itd. Szkoda mi ich, że nikt im nic ciepłego nie podał, że zmarzli, byli zmęczeni, poddenerwowani, że dzieci, kobiety i starcy. No,organizacja do bani, przyznaję. Pani minister też palnęła, że "sorry, taki mamy klimat". Można się poczuć oburzonym? Można. Można ją za to ganić? Proszę bardzo. Myśleć trzeba, a zwłaszcza, jak się jest panią minister. Tak po cichu przyznaję jej rację, no mamy taki klimat, no. No co zrobić. Co roku coś.. Ja mogę sobie tak mówić, jej nie wypada. Niedobra pani minister, wstyd.     
  Ale... No właśnie. Jej wina, że tak się stało? Szczerze?
Można opuścić, temat mi uciekł.
  Pan Hoffman, nooooo. No przecież ja go "wielbię". O nim książkę można napisać. Jest tak wdzięcznym materiałem, że uch :D Uwielbiam, jego wypowiedzi. Kocham. On to tak cudnie wszystko przekręca, z takim stoickim spokojem... No cud miód. Teraz też wina Tuska, mimo że przeprosił, oczywiście tylko za słowa pani Bieńkowskiej, nie za sytuację na kolei, bo i z jakiej racji, spółki są od tego, a  to jednak za mało.  No przecież.
  I teraz weszłam na temat pana Hoffmana i pociąg mi ucieka. Dobra. odczepię się od tej szui, może dogonię. No więc tak. Pan złotousty Hoffman, moim zdaniem, jest podłą gnidą i sługusem. No może nie sługusem, bo gość wie, co czyni. Żeby nie dojść do Błaszczaka, żeby nie dojść do Błaszczaka, bo temat sobie pójdzie... Hoffman mianowicie moim skromnym zdaniem gada trzy po trzy, bo tak mu wygodnie. Ma z tego kasę i splendory, ale nie jest fanatykiem, o nie. On wie, co jest grane. On jest zwykłą , polityczną prostytutką, chociaż do Ziobry mu daleko. Ma gadane, więc nadaje. Wodolejstwo ma wrodzone i już. Jest fałszywą mendą, która i Jarusiowi nóżkę podstawi, jak przyjdzie czas. Bo właśnie Błaszczak... się nie odczepię... ale on wierzy w to co mówi. Gada też bzdury, ale dla mnie w tym jest wiarygodny ( nie mylić z tym, ze mu wierzę), bo mówi, co myśli. Żyje tym i już. Zostawiam panów w spokoju, bo im się czka.
Można dalej czytać.
   No więc nie uważam, żeby tej sytuacji, jeśli ktoś czytał to wyżej, to przypominam, że mówię o kolei, winna była pani minister. Ona tylko powinna zdyscyplinować spółki, niechby mieli w zapasie na takie sytuacje spalinówki, co im szkodzi, zawsze to pociągnie i już mniejsze spóźnienie. Niechby szefowie tych spółek informowali podróżnych, co się dzieje. Niechby zamówili chociaż ciepłą zupę, dowieźli koce, no nie wiem, niechby coś robili, a nie tylko kasę brali. A może warto przywrócić tych porządkowych, co po torach łazili i naprawiali w razie czego, niechby tam było i kilku elektryków, coby trakcję z lodu uprzątać. Nie wydaje mi się, żeby to jakieś trudne i odkrywcze było, a może warto wprowadzić w czyn. 
 A pani minister... ech. Moim zdaniem za bardzo emocjonalnie podchodzi do krytyki, miętka jest. Życzę jej, żeby wytrwała, bo fajna babka z niej.
I teraz tak. Przepraszam, za dygresję. Przepraszam, jeśli kogoś uraziłam. Jakby kto chciał donieść Hoffmanowi i Błaszczakowi, że mendy, to proszę bardzo, może nie wiedzą o tym. A zresztą napiszę tutaj oficjalnie. Komentarz o tych dwóch panach, to tylko moje zdanie. Nie namawiam, żeby ich bić, spalić, czy coś tam. W gruncie rzeczy czekam na nich przed odbiornikiem, bo dostarczają mi rozrywki. 
Dziękuję za uwagę :D

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Świat oszalał

  Mam bojowy nastrój i nie Ulico, to nie są te dni. Trafia mnie. Oglądam wiadomości... Tu śmierć nienarodzonych bliźniąt, tam wypadek, jeszcze gdzie indziej gościu, którego powinni juz dawno zamknąć w psychiatryku, barykaduje się z rodziną i grozi, że się wysadzi. Znowu na TVN24 czytam, ze pijani rodzice opiekowali się pijanymi dziećmi... Dwumiesięczne miało 0,47 promila.
 Ja pierniczę, co się dzieje? To tak specjalnie nam pokazują?
Żebyśmy za dobrze się nie czuli, czy co? Serio nic fajnego się nie dzieje? Nikt nie zrobił nic pozytywnego, genialnego? Serio? To jakiś nowy rodzaj doświadczenia przeprowadzanego na obywatelach? Ile wytrzymają?
  Otóż ja już nie wytrzymuję. Przestańcie już. Tylko podpowiadacie złoczyńcom, co by tu jeszcze. Jeden debil wpadł na to, że może by tak alarm, że bomba... Telewizja roztrąbiła, znaleźli się naśladowcy. Było głośno, było fajnie, w TV mówili, jestem gość... Mama Madzi wykombinowała porwanie, znalazła się druga, która też wymyśliła sobie opiekunkę, która jej dziecka nie dopilnowała. Aż chce mi się krzyknąć: Komuno wróć!, przynajmniej wtedy jakieś "osiągnięcia" mieli, zmyślone nie zmyślone, liczy się, że pozytywne. Nawet te negatywne potrafili przekazać tak, że człowiek się cieszył, że mogło być gorzej, a będzie lepiej. A teraz? 24 na dobę podają wiadomości, na każdym programie to samo, a jeszcze jak czegoś nie zmieszczą, to na pasku puszczą, a co. Dokopać im jeszcze. Wstałeś już? Wyspany? Nie wiem, może coś się w pracy udało, dziecko piątkę dostało? To masz, co nam tu będziesz się szczerzył, jak jaki głupi. Polak swój honor musi mieć, prawdziwy Polak cierpi, a nie cieszy się czort wie z czego. Nie dasz rady? To masz, śniegu nie będzie, nie pojeździsz na nartach, nawet na wodnych, bo to z górki i spłynie. Hahahaha, lodowisko na narodowym? O nie ma tak dobrze. Cieszysz się? Czekaj Ty. Przyjdziemy w nocy, sól wysypiemy, nawet nie popływasz, bo za płytko. 
 Ja tak myślę, że to takie celowe działanie rządu. No nie wiem... Spadnie bezrobocie, o, albo o grosza potanieje benzyna i już się człowiek cieszy, bo cały dzień o tym gadają i żadnych tragedii nie puszczają. Chyba mają zakaz. 
  I tak się rozpisałam, że nie wiem , jak skończyć, bo tyle mam tego jeszcze... Też przytruwam, ale najzwyczajniej w świecie dzisiaj to mnie szlag już trafił na te wiadomości. Lubię wiedzieć co się dzieje na świecie, ale może by to jakoś tak wypośrodkować.? Dobrzy ludzie też istnieją, nie tylko potwory.

niedziela, 19 stycznia 2014

Czuję się zobowiązana

  Czuję się zobowiązana do wysiłku intelektualnego, gdyż coraz więcej osób do mnie zagląda. I nie wiem czy mogę mruczeć i marudzić. A chce mi się, bom załapała dół. Chwilowy, jak pewnie zawsze, ale jednak. Mogłabym go wykorzystać i napisać całkiem zgrabny, depresyjny post ;) Że mąż mi skrzydła podcina, nie chce uwierzyć, że to co chcę zrobić, może wyjść. (A może) Że lata lecą, a ja poza mężem (nabytym), dziećmi (wytworzonymi) i czterema królikami (trzem nabytym i jednym wytworzonym), nie mam nic, a nawet jeszcze mniej... Że pogoda, że program w telewizji, że życie ogólnie do bani jest. Że czasami nie wytrzymuję i szlocham spazmatycznie, bo zapomniałam, jak płakać.
 Ale po co? Komu to co dobrego do życia wniesie. Co to da, że ponarzekam. Trzeba łeb podnieść, uśmiechnąć się i walczyć dalej. Stworzono mnie istotą myślącą, czasami aż za bardzo, to do czegoś zobowiązuje.
 Są dzieciaki... Czegoś muszą się nauczyć od matki, bo tatuś już chyba ich nie potrafi nauczyć, a może i nie chce. Wolę myśleć, że to pierwsze, ale wiem swoje...
 A prawda jest tak, że to już za dużo. Że ja już nie potrafię. Że już więcej nie zniosę. Że wyć do księżyca. Polska zawiodła, życie zawiodło, "przyjaciółka" zawiodła. Jestem podła, bo ulało mi się na nią do wspólnej koleżanki, a raczej na jej męża. Więc ja też zawiodłam i mam wyrzuty sumienia, żem świnia i podlec zwyrodniały. 
  Mąż zamiast się za coś wziąć, coś zmienić, tylko fochem strzela co chwilę. Jeszcze trochę i ja go strzelę patelenką i jeden kłopot z głowy... 
 No i już, tragedii nie ma.

wtorek, 14 stycznia 2014

Mam pytanie

Słuchajcie. Czy na moim blogu wyświetlają się jakieś reklamy? Czy to tylko u mnie je widać? Niedobrze mi się robi i nie wiem czy nie skończy się to źle, jeśli jeszcze raz zobaczę ten trzęsący się brzuch. Autentycznie, nie dość, że zasłania mi to to widok, to jeszcze łapie się za brzuch i mi tu nim potrząsa przed oczami. Mało fajny widok. Jeśli nic Wam się nie wyświetla, to może ktoś wie, jak się tego pozbyć? Podejrzewam mojego małżonka, że coś ściągał z internetu razem z tym świństwem. Przeszukałam całego kompa poszukując programu, który mi to obrzydlistwo pokazuje. Nie mogę znaleźć. Nawet rejestr czyściłam. Mam przeglądarkę Firefoxa. Pomóżcie, bo nie mogę się skupić...

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Kobieto ogarnij się

  Sto lat temu poszłam na kurs z PUPu. Nie wiem, czy teraz też są tak długie kursy, czy nie, ale tamten trwał pól roku i nie płacili nam za to. Uczyliśmy się za darmo, a co, tacy byliśmy rozrzutni. Pół roku, to dużo czasu na jako takie poznanie się, zgranie, polubienie, znienawidzenie, jednym słowem, na ułożenie jakiś relacji.
   Pewnego pięknego dnia poszliśmy do knajpy na piwko z okazji dnia kobiet. Było świetnie, ale... Jakież było nasze zdziwienie, gdy na drugi dzień, nasz najcichszy, najspokojniejszy, najmilszy kolega przyszedł do szkoły poobijany. Okazało się, że to małżonka go tak urządziła. Pobiła go, odwiozła do szkoły i przez wszystkie nasze zajęcia siedziała w samochodzie i pilnowała. Nie była zazdrosna, nie. Chłopak był alkoholikiem i niechcący "pomogliśmy" wpaść mu w "cug". Teraz już nic nie pomogło. Po jedną flaszkę wyskoczył przez okno z tyłu szkoły, po drugą poszedł jego kolega.
   Pracowałam kiedyś w wytwórni wędlin. Byłam kierownikiem magazynu. Wydawałam towar i siłą rzeczy miałam kontakt z kierowcami. Jakież było moje zdziwienie, gdy jednemu z nich zepsuł się samochód. Facet nie trzeźwiał. Żona przychodziła po niego do pracy.
   Jak to jest? Co to za dziadostwo, że niszczy rodziny? Dlaczego kobiety dają się w to wciągać? Pilnują, kontrolują, błagają... Reorganizują cały swój dzień, żeby dopilnować męża, partnera, chłopaka... Dlaczego mężczyźni tak się nie poświęcają dla swoich pijących partnerek? Kobieta alkoholiczka, nie może liczyć na wsparcie ze strony bliskich. Kobieta alkoholiczka to dno. O mężczyznę zazwyczaj się walczy, o kobietę nie ma kto...
   Nie mogę słuchać: "on się stara", "on przestanie", "ja go kocham", "nie mogę go tak zostawić". A gówno!!!! Nie zgadzam się!!! Myślisz, że on by się tobą przejął? Myślisz, że latałby za tobą po knajpach? Warował przed szkołą? Pracą? Zostałabyś z tym sama. Jeślibyś miała szczęście, to zabrałby Ci dzieci, żeby nie musiały na to patrzeć. Kobieto! Ogarnij się! Zacznij żyć! Jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie, zrób to dla dzieci, matki, babki... Ale zrób!!!

 

piątek, 10 stycznia 2014

Nie będę czytał tej książki...

Młodsze dziecię czytało "Pinokia". Lubię tę książkę. Dwa lata temu, gdy czytałam ją Starszemu, Młodszy też ją lubił. Moim skromnym zdaniem założeniem tej książki jest to, żeby nasze kochane latorośle były w miarę grzeczne, posłuszne, liczące się z naszym zdaniem, nie sprawiające zbytnich kłopotów, nie kłamiące i nie ufające nieznajomym. Może coś pominęłam, nieważne. Cele szlachetne. Książka ładna, miła i przyjemna... Jakież zdziwienie mnie ogarnęło, gdy Młodsze Stworzonko wdarło się do mojego pokoju i stwierdziło:
- Nie będę czytał tej książki. Pinokio to debil, a tak w ogóle, to w tej książce sami debile są.
 Szczęka mi opadła. W życiu nie słyszałam, żeby ktoś tak zareagował na tego pajaca. Starszy, gdy to jego lektura była, przeżywał, że Pinokio robił przykrość swojemu tacie, wróżce, świerszcza zabił... Przeraził się, że Pinokio zawisł na dębie. No nie wiem, przeżywał chyba tak jak dziecko powinno?
 Młodszy stwierdził, że to głupie. Nie rozumiał w jaki sposób Pinokio mógł tak dać się okłamać Kotu i Lisowi? Jak rybak mógł pomyśleć że pajac to ryba? 
 Niezdolna do jakichkolwiek rozmów z Młodszym na temat lektury, jęłam skarżyć się do kogo popadnie, że moje dziecko jest dziwne. Matka ma podzieliła zdanie swej córki, ojciec mój ryknął śmiechem, a siostra stwierdziła:
- Bo Pinokio to jest debil.

środa, 8 stycznia 2014

Pasy Głupcze !!!!

"Dasz radę utrzymać na rękach słonia? Taka masę będzie miało Twoje dziecko w chwili zderzenia. Twoje ramiona go nie ochronią.
Niezapięty z tyłu kumpel siedzący za Tobą, w chwili zderzenia przełamie nie tylko oparcie Twojego fotela. Zmiażdży Cię.

Naprawdę masz siłę zmierzyć się z masą uderzeniową 3750 kg? To tylko 50km/h i 75 kg wagi pasażera."
   Koleżanka wybrała się z rodziną na wczasy. To miały być cudowne dni pełne odpoczynku, zabawy, szczęścia... Nie były takie... Postanowili jechać w nocy. Dziecko miało ADHD. Chcieli, żeby spał, żeby był święty spokój. Koleżanka przysnęła na sekundkę, dosłownie. Ona i jej mąż byli zapięci pasami, skończyło się na drobnych potłuczeniach. Chłopiec nie miał tyle szczęścia. Spał na tylnym siedzeniu, bez fotelika i pasów. Dzisiaj nie ma już ADHD, jeździ na wózku...
 Osobisty mój małżonek, kiedy nie wiedział jeszcze o moim istnieniu, wsiadł z wujkiem do "malucha". Siedział z przodu, pasów nie chciało mu się zapiąć. Była stłuczka. Szyba prawie go oskalpowała. Do dziś ma bliznę na głowie i w duszy. Nigdy nie zrobi prawa jazdy...
 
  Mojego młodszego syna kolega stracił mamę. Nie zapięła pasów. Jechała do nowej pracy. Był wypadek. Złamała kręgi szyjne. Jej mąż na to patrzył. Syn miał świętować przyjęcie pierwszej komunii...

Wraz z innymi blogerami apelujemy do Was wszystkich. Na drodze nasze bezpieczeństwo zależy przede wszystkim od nas ZAPINAJCIE PASY!
  
  
 

wtorek, 7 stycznia 2014

"Ten Obcy" znowu obcy

                      Czyli o lekturach słów kilka

 Zastanawia mnie, po co dzieci czytają lektury? Jaki cel przyświecał ministerstwu, że akurat te pozycje wybrało i uznało, że dzieci będą szczęśliwe czytając niektóre stare gnioty.
 Uwielbiam czytać, zawsze lubiłam, ale zarówno kiedyś, jak i dziś uważam, że do niektórych książek trzeba dorosnąć, niektóre niekoniecznie czytać, a skoro ktoś chce nauczyć/przekonać dzieci do czytania, to niech może wybiera lektury używając mózgu, a może nawet samemu je czytając? Może trzeba by przetestować, ewentualnie zainteresować się, czy akurat te, a nie inne książki będą odpowiednie do wieku, zainteresowań, płci (ach ten gender) i czasów, w których żyją dzisiejsi młodzi czytelnicy? Już słyszę te głosy, że najlepiej jakby dzieci wcale nie czytały, może wcale od nich tego nie wymagać, ewentualnie niech czytają tylko komiksy i to koniecznie te, w których mało jest tekstu w "dymkach".  Otóż nie. Niech czytają, ba, powinni czytać. Uznaję też fakt, że są takie książki, które trzeba przeczytać i koniec. Nie ma zmiłuj się. Ale reszta? Tak trudno co jakiś czas przeczytać te lektury i uaktualnić ich spis? Powyrzucać co starsze i mniej zrozumiałe dla dzieciaków, a powtykać takie bardziej na czasie? Dlaczego lektury muszą już kolejne pokolenie napawać obrzydzeniem, doprowadzać do nerwowych drgawek i wysypki?
 Starsze me dziecko na początku roku szkolnego przyniosło spis lektur do domu i nawet byłam zachwycona wyborem. Naprawdę. Znalazł się tam "Hobbit", "Nawiedzony dom" i moja ulubiona niegdyś lektura "Ten Obcy". Tak się złożyło, że akurat na "po świętach" Starszy miał przeczytać tę ostatnia książkę. Dysleksja, dysleksją, ale czasu aż nadto, siadaj synu i czytaj po trochę codziennie. No i siadło dziecko i czyta, czyta, czyta... Za jakąś godzinę przychodzi do mnie i mówi, że książka nudna, a tak w ogóle, to on nic z tego nie rozumie. Jak to? Co to ma znaczyć? Złapałam za książkę i zaczęłam mu czytać, bo przecież trzeba... No i faktycznie... Subtelna, piękna, nieśmiała miłość pomiędzy Ulą, a Zenkiem, która mnie zachwycała, dla mojego dwunastolatka była zupełnie niezrozumiała. Wytłumaczenie dlaczego mama małego Grzesika nie chciała pożyczyć roweru bez zastawu i dlaczego zegarek kiedyś był tak samo cenny, jak rower było jeszcze do przejścia i potraktowałam to jako ciekawostkę. Co to fajerka? Wytłumaczyłam. Scena gdy Zenek ratuje dziecko? Kiepsko było. Jak wyglądał "wózek warzywny", który ciągnął koń? Dlaczego ta scena, tak niegdyś dla nas dramatyczna, teraz jest nie do wyobrażenia sobie przez moje dziecię? A słownictwo? "Zenek patrzał"... Mamo? Dlaczego patrzał? Coś źle czytasz? "Matka Pestki ściągała swetr"... Ludzie! Ogarnijcie się! Wiem, że ta książka dostała nagrodę, jako super współczesna książka, czy coś w tym stylu, ale to było w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia.
Ja przeczytałam książkę z zaciekawieniem i nostalgią. Moje dziecko miało dosyć, a nie jest ograniczone. Czytaliśmy już stare książki i nie było problemu, ale były to książki, które wybrałam stosownie do jego wieku i upodobań.

sobota, 4 stycznia 2014

Nierówna walka :)

Poszły dzieci się myć. Myją się, myją... Kurcze, ileż można się myć... Nie są znowu tacy wielcy, grubi też nie są, zębów jakiś nadzwyczajnie wielkich też nie mają, no to co oni tam tyle czasu robią? Słyszę skrzypnięcie drzwi od łazienki. Tup, tup, tup...
- Mamooooo - słyszę szept.
- No? - pytam.
- Kran się zepsuł.
- W jaki sposób się zepsuł? Sam? Znowu Samosie grasują po domu? - mamroczę pod nosem idąc do łazienki.
- No sam... No tak nie do końca. Kamil przekręcił i dziura się zrobiła.
Poszłam sprawdziłam. Dziura? To nie była dziura. Ten kran to się prawie złamał... Z powodu snu mojego małżonka, który jako jedyny następnego dnia miał wstać  skoro świt, awantura odbyła się szeptem i pognałam grzebać mężowi w szafce z różnymi dziwnymi rzeczami. Wprawdzie przemknęło mi przez myśl, że całkiem zabawnie byłoby zostawić tę dziurę samej sobie, żeby małżonkowi jutro woda trysła w twarz, ale pomyślałam też o tym, że nie omieszkałby mnie obudzić rano dzikim rykiem, może nawet zażądałby jakiś wyjaśnień, a ja o piątej rano i to jeszcze przed kawą prawie nie żyję i mogłoby mi to zakłócić jakieś czakry, karmę, czy coś tam. Lepiej nie ryzykować. ;) Jak postanowiłam, tak też zrobiłam. Wywlekłam z męża szafki najlepszą przyjaciółkę mą, czyli szeroką, srebrną i bardzo mocną taśmę do klejenia wszystkiego, co moje dzieci raczą zepsuć i kran naprawiłam.
 Na drugi dzień mój szanowny małżonek pokazał mi narzędzia, poinstruował, gdzie sklep, co kupić i polecił załatwić sprawę pozytywnie, gdyż on wraca po zamknięciu sklepów, a to tak nie może być. Wcale nie oponowałam. Zlew sobie przepchałam, spłuczkę zmieniłam. Tyle lat sama sobie radziłam, to co mi tam taka dziura w kranie.
 Rano pełna zapału złapałam za klucz i jęłam odkręcać to, przez co woda do umywalki się wlewa. Nie szło mi jakoś, no trudno, taśmę trzeba chyba odkleić.  Odkleiłam i co? Ano jedna część kranu została mi w dłoni, a druga została w baterii. Co to dla mnie... Poszłam po kombinerki. Tłumy w postaci moich dzieci zaczęły napływać do łazienki i dawać mi dobre rady. Coraz bardziej upocona, posłałam dzieci do diabła i postanowiłam odkręcić całą baterię, bo kran nie chciał poddać się moim destrukcyjnym zabiegom, a wydawało mi się, że coś tam na wymianę widziałam w sprzęcie mężowym. Buahahaha. Myślałam, żem mądra. Sromotnie się zawiodłam, bo ta druga bateria nie taki rozstaw miała, a w tym momencie jeszcze nie wiedziałam , że tam w ścianie mieszka sobie coś takiego, jak reduktorek, który jakby tylko chciał, to nawet życie by mi ułatwił. Nic to. Złapałam całość i poleciałam do sklepu. Przecież tam coś poradzą, może mi wyjmą to ustrojstwo, uszczelki dobiorą, kran sprzedadzą.... Aha... Gucio. Remanent mieli. Nic to.  Pognałam do drugiego sklepu... Nie mieli nic takiego. Co mi tam jakieś głupie sklepy na drodze będą stawały. Po wizycie w piwnicy teściowej i niemożności znalezienia odpowiednich rzeczy do mojego kranu poddałam się i zadzwoniłam do męża. Kran mnie pokonał. ;)


 

czwartek, 2 stycznia 2014

Dzieci sieci

 Uczymy dzieci siadać, mówić, chodzić, kultury przy stole, kultury takiej na co dzień i różnych innych rzeczy. Dużo czasu temu poświęcamy. Nie chcemy, by nasze dzieci były chamskie, podłe, wredne.. ale tylko w tak zwanym "realu". Czy wiemy, jak nasze dzieci zachowują się w sieci? Jakimi są partnerami w grze? Czy są fair? Otóż nie wiemy tego. Nie mamy zielonego pojęcia, co te dzieci tam wyrabiają. Radzę się przyjrzeć, chociaż... czego wymagać od dzieci, gdy dorośli ludzie za głupie "ity" potrafią zachować się , jak swołocz. Potrafią kłócić się z dwunasto, trzynastolatkami. 
 Jestem z tych mam, które na punkcie bezpieczeństwa swoich dzieci w sieci mają hopla. Czasami nawet siadam obok i patrzę, jak grają, z kim gadają, czy zachowują się przyzwoicie. Nie zostawiam im sieciowej przestrzeni bez kontroli. Sorry. Za młodzi są.
 Moje dzieci grają w "mine crafta". Nie cierpię tej gry, nie rozumiem jej, widzę, że straszne emocje wyzwala w dzieciach, dlatego staram się, żeby chłopcy jak najrzadziej w nią grali. Niestety ta gra bardzo  wciąga dzieciaki i dorosłych. No i dzisiaj miałam okazję przyjrzeć się, jak wujek grał w tę grę ze swoją siostrzenicą, czy bratanicą. Zamiast zdobywać "ciężką" pracą różne dziwne rzeczy na serwerze, to on uznał, że łatwiej będzie okraść moje dziecko, razem z tą dziewczynką. I teraz tak, dzieci mi wytłumaczyły, że nie wolno akurat na tym serwerze używać "czitów" (cokolwiek to jest) i jakichś tam "game modów". Wujek ów użył i jednego, i drugiego, razem ze swą siostrzenicą oczywiście, włamali się na działkę mojego dziecka, zniszczyli ją i okradli. Moderator twierdził, że to niemożliwe i nie dał im "bana", ale akurat nie o sprawiedliwość mi chodzi, bo uważam, że to tylko gra. Wiadomo, Młodemu było przykro i ja to rozumiem, bo dużo czasu poświęcił na budowę na tej działce, ale odbuduje sobie. Myślę, że akurat więcej straciła ta dziewczynka od wujka. No bo czego się nauczyła? Potem wszyscy mówią, że dzieci nie widzą różnicy między grami, a realnym życiem. No a wujek nauczył dziewięcioletnie dziecko, że można oszukiwać, kłamać, poniżać (wyzywał Młodego, gdy ten upomniał się o swoje i poskarżył "adminowi"), niszczyć czyjąś pracę i kraść.  Cieszę się, że to widziałam. Mogłam wyciszyć emocje moich dzieci i zobaczyć, co internet potrafi zrobić z człowiekiem.  
 Tak się zastanawiam, czy ten wujek tak samo zachowałby się w realnym świecie? Śmiem twierdzić, że pewnie jest z pokolenia dzieci komputerowych... W sumie dzięki niemu zrozumiałam, że należy dzieciakom lepiej zorganizować czas, żeby nie przeobrazili się w takie komputerowe potwory. Czyli mnie też ten wujek czegoś nauczył... Jestem tylko trochę oszołomiona tym, że tak można, że ludzie w sieci są koszmarni, że prawdopodobnie bylibyśmy gorsi niż dzikie zwierzęta, gdybyśmy nie ponosili konsekwencji za swoje zachowanie. Człowiek to zadziwiająca istota.

środa, 1 stycznia 2014

 Pijany kierowca w Kamieniu Pomorskim wjechał w grupę ludzi. Zabił  6 osób, w tym jedno dziecko. Dwoje dzieci trafiło do szpitala, jedno jest w stanie krytycznym.
 Pijany kierowca dla zabawy "kręcił bączki". Wpadł w poślizg, zabił 5 letnią dziewczynkę.
 W Opolu 19 latek wjechał w dom jednorodzinny.
 W Lublinie bus zderzył się z samochodem osobowym. Jeden z kierowców miał 0,5 promila alkoholu we krwi.
 W Łodzi samochód potrącił kobietę w 9 miesiącu ciąży. Kobieta miała 2 promile alkoholu we krwi. Kobieta nie żyje, dziecko jest w stanie krytycznym.
 W mediach toczy się dyskusja, jak karać, czy zmieniać prawo, czy je zaostrzyć? Padają propozycje. Pijanym kierowcom zabierać dożywotnio prawo jazdy, za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym, sądzić, jak za morderstwo z premedytacją, trzeźwego pasażera sądzić, jak współwinnego...
 Da to coś? Moim zdaniem nic. Zabiorą "prawko", będzie jeździł bez, licząc, że może mu się uda. 
 Mnie się wydaje, że w Polsce jest społeczne przyzwolenie, na tego typu zachowania. Mamy głęboko zakorzenione to, że "donosicielstwo" jest czymś obrzydliwym, a zresztą nie wtrącam się w cudze życie, co mnie to obchodzi, głupi niech jedzie, mnie to nie dotyczy. 
 To tak samo jak z biciem dzieci. Prawo swoje, a ludzie swoje. Kampania społeczna, "kocham, nie krzyczę", "kocham, nie biję"... A ludzie mają gdzieś. Nikt im się nie będzie wp... w życie, prawda? Młodzież coraz gorsza... Tak, bo bić nie wolno. Kiedyś dostałby i od ojca, i od nauczyciela i byłby spokój. Eh...
 Alkohol... Człowiek po alkoholu ma iście ułańską fantazję. Człowiek po alkoholu może wszystko.Człowiekowi po alkoholu nikt nie podskoczy. 
 Wszystko jest dla ludzi. Nie podoba mi się, że niektórzy nie mają hamulców, wyobraźni, zdrowego rozsądku... Wiem, że wszystkim, a może tylko większości z nas, wydaje się, że " innym się takie rzeczy przydarzają, nie mnie", ale niestety, życie jest nieprzewidywalne. Wszystko się może zdarzyć...