wtorek, 18 lutego 2014

Wspomnienia z dzieciństwa.


  Byłam spokojnym dzieckiem, nieśmiałym i małomównym. Zawsze lubiłam czytać i żyć w swoim własnym świecie. Do tej pory nie bardzo potrzebuję ludzi koło siebie, choć jestem im życzliwa i zazwyczaj przyjazna (chyba że mnie kto wk...). No i byłam taka, a mimo wszystko dostarczałam rodzicom niemałych wrażeń. Zresztą siostrze też :) 
    Chodziłam do przedszkola, które było blisko szkoły mojej siostry. Czasami się zdarzało, że musiała mnie odebrać. Pewnego pięknego dnia siostra ma przyszła po mnie, posadziła na ławce i rzekła:
Wersja siostry:
-Siedź tutaj i poczekaj na mnie. Idę po proszek i zaraz wracam, bo się spieszę na zbiórkę.
Wersja moja:
-Bla bla bla bla bla, przyjdź na zbiórkę.
 Posiedziałam chwilę i poszłam :D A w tym czasie wróciła siostra i wpadła w rozpacz, bo zaginęłam. Jak oni mnie szukali.. Jak mama płakała... Jak siostra była wściekła, bo to pierwsza zbiórka, a ona nie poszła (wpisali jej obecność). A ja w tym czasie świetnie się bawiłam :)
 Poszłam do szkoły.Jeszcze chyba w pierwszej klasie był spokój. Autobus szkolny wiózł mnie do miejsca przeznaczenia i odwoził z powrotem. W drugiej... W drugiej jest komunia prawda? Nie wiem jakim cudem mnie do niej dopuścili... Jak ja się tego wszystkiego nauczyłam, jak ja to pozaliczałam, skoro nigdy mnie na religii nie było?  Uciekałam z tych zajęć szczęśliwa, że mogę się włóczyć :)
 Gdy byłam w trzeciej klasie... Nie wiem czemu pozwolili mi wracać z moim kuzynem, który był w pierwszej klasie. Oczywiście autobusem już nie wracaliśmy, miałam chorobę lokomocyjną, to unikałam, logiczne, ale kuzyna na manowce ciągałam. Czasami wracaliśmy do domu dwie godziny, czasami trzy... W końcu nie pozwolili mi z nim wracać. Zaczęłam chodzić do domu sama. Było super. Pamiętam, że za każdym razem, gdy wracałam do domu w bramie stała moja koleżanka i mnie straszyła, że rodzice mi wleją... Nigdy mi nie wlali, a mieli za co. Kończyłam lekcje dajmy na to o 12.30, a w domu byłam o 19.  To naprawdę cud, że mi się nigdy nic nie stało. Ile czasu spędzałam samotnie bawiąc się w parku. Czasami dołączyła do mnie koleżanka, czasami nie. Moczyłam nogi w rzeczce, huśtałam się na huśtawkach i na pewno nie zawracałam sobie głowy rodzicami.
 Jak tak sobie pomyślę... Dobrze, że moje dzieci nie odziedziczyły po mnie włóczęgostwa. Całe szczęście dla nich, bo chyba byłabym skłonna przywiązać sobie jednego i drugiego do kostki... Ponoć mój tato też się tak szwędał, a mój małżonek jeździł autobusami ze scyzorykiem ;)
 

6 komentarzy:

  1. To napędziłaś im strachu. :) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. hehehehe aspołeczna istoto bez sumienia! :D:P dobrze, że teraz się nie włóczysz :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz musiałam się uspołecznić. Dzieci mam, ale niech no się tylko wyprowadzą.... :D

      Usuń
    2. Hhahaah, a wiesz, że dzieci też mi zrobiły kuku na muniu i jakoś sie przez nie otworzyłam jak puszka sardynek w oleju?
      Ale też wrócę na swoje ścieżki, oj wróvcę... :P

      Usuń
    3. Bo dzieci mają moc :D

      Usuń