niedziela, 29 grudnia 2013

Gender też jest dla mężczyzn



 I już nastał święty spokój, echa Gender rozbrzmiewały od czasu do czasu gdzieś daleko. Mało mnie to interesowało, bo czuję się spełniona, równouprawniona i nie mam poczucia, żeby mi ktoś kiedyś uwłaczył z tego powodu, żem baba. Chociaż nie. Jestem informatykiem i kiedyś, kiedyś, na początku XXI w, gdy wchodziłam z szanownym małżonkiem do sklepu komputerowego, to panowie tam panujący, o sorry pracujący, zwracali się bezpośrednio do towarzysza mego, ignorując me jestestwo z godnym podziwu samozaparciem... Ale to przeszłość, już to się nie zdarza raczej... No ale zdarza się, że w sklepie z np. ciuchami dla dzieci, panie tam panujące, omijają mego męża obojętnym spojrzeniem i do mnie kierują swe : "W czym mogę pomóc?". Więc to Gender to też dla panów jest.
 No i list episkopatu , który został odczytany w kościołach dnia dzisiejszego znowu rozpętał medialną wojnę. Z jednaj strony chyba dobrze, że jest podejmowana dyskusja na takie tematy, ale z drugiej strony powód niefajny. Ja nie wiem, w końcu w kościele pracują ludzie wykształceni, nie żyjemy w średniowieczu, a mimo to kościół manipuluje strachem i niewiedzą wiernych. Pod tym listem jest podpis "pasterze" i chyba o to chodzi, to nie nauka kościoła, to zwykły popas, uzależnienie od siebie. Przeinaczanie faktów, nawet nie, to jest tworzenie jakiejś mitologii. Przeczytałam gdzieś komentarz, że podobno ma sie już nie określać płci przy narodzeniu, dziecko ma sobie później samo wybrać, będzie się usuwać dzieci z przedszkoli, jeśli rodzice nie zgodzą się na to straszne Gender... Czarna rozpacz mnie ogarnia, gdy takie bzdury czytam... Z drugiej strony, to chyba tylko kościół podjął się na taką skalę "wytłumaczenia", oczywiście po swojemu, co to jest Gender. Siłą kościoła jest to, że dociera do mas. Niestety jeszcze długo nikt w Polsce nie będzie miał takiej siły przebicia.
 A z drugiej strony podoba mi się to, że mąż otwiera przede mną drzwi i mnie szanuje, bo to ładne i miłe. Niektórzy mężczyźni bowiem uważają, że "skoro chcemy równouprawnienia", to tym samym przyzwalamy na chamstwo wobec siebie, a raczej zwalniamy ich z "obowiązku" bycia miłym dla kobiet. Przykre to. Nie wiem, czy robią to dlatego, że czują się zagrożeni? Ale to Gender, to nie tylko dla kobiet. Ile osób oddałoby dziecko pod opiekę pana niani? Ile osób uważa, że pan nauczyciel, to po prostu nieudacznik? A pan pracujący w sklepie? Nie właściciel, tylko taki siedzący "na kasie"? No? Co o takich panach myślimy? Obalmy stereotyp, Gender też jest dla mężczyzn.

sobota, 28 grudnia 2013

Takie tam...

 Mimo że święta dopiero się skończyły, mimo zaokrąglonych brzuchów mojej rodziny, moje szanowne latorośle wysłały mnie po "coś na obiad". Podłe dzieci odmówiły dalszego konsumowania świątecznych smakołyków. Trudno, może mąż pochłonie te resztki. Ociężałym krokiem ruszyłam na podbój Intermarche intensywnie rozmyślając nad tym, co by tu ugotować. Szwędałam się tak po markecie z rozpaczą w oczach wśród towarzyszy niedoli, aż usłyszałam, że gdzieś tam w sklepie natknięto się na Japończyków. Jako że nie jestem wścibska, a Japończyk żadne dziwo, to wzruszyłam ramionami i dalej robiłam zakupy. Nagle kątem oka zauważyłam błysk...
  Ludzie, ja do tej pory byłam przekonana, że te opowieści o Japończykach, którzy wszystkim i wszystkiemu robią zdjęcia, to zwykły stereotyp, coś takiego, jak Polak, to pijak, Anglik, to flegmatyczny dżentelmen... Otóż okazuje się, że to nie bajki. "Mój" Japończyk był bardzo młody, dzierżył w dłoni super aparat i robił zdjęcia w supermarkecie.  To już chyba jakaś choroba narodowa ;)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Nie tylko amerykańscy naukowcy robią badania

Brytyjscy też, a co. No i ci brytyjscy wzięli i przebadali panów wskazujących na spożycie jadła, a wręcz nawet najedzonych do wypęku, oraz panów głodnych. I na cóż ich badać ? Ano na to, jak ich żołądek działa na mózg i jakie im się wtedy panie podobają. No i wyszło, że pan głodny lubi grubsze, a najedzony - szczupłe. Też mi nowina, phi. Mężczyźni chyba wiedzą to od wieków, bo lubią zapraszać kobiety na kolację, drinka... O, niech zrobią badania panów po spożyciu alkoholu... Mogę im podać nawet wyniki. Panom trzeźwym podobają się takie kobiety, które im się podobają w zależności od najedzenia, a panom nietrzeźwym wszystkie, które są chętne i pod ręką. Hehehe, pewnie są jakieś stany pośrednie ale w to nie wnikam, bo ani ze mnie amerykański, ani brytyjski, ani naukowiec. :)

p.s. Obawiam się, że po świętach będę szukać jakiegoś głodnego pana, bo mój mąż się naje, a ja przytyję.

p.s.2 Pocieszę mężczyzn. Paniami ponoć żołądki nie rządzą, ponoć lubią to, co lubią bez względu na stan nażarcia.

sobota, 21 grudnia 2013

Szał

Ja tam nie wiem co jest. Jak jestem w domu, tu machnę szmatka, tu miotnę miotełką, to mam nastrój świąteczny, sielski, anielski, kocham świat, jestem życzliwa, dni przedświąteczne są cudne. Gdy idę na zakupy, rodzina się domaga jedzenia i nie obchodzi ich moja fobia, wychodzi ze mnie Potwór. Z miłą chęcią rozdawałabym razy na lewo i prawo. Panią, która wjechała we mnie wózkiem sklepowym, bo się zagapiła na półki, z miłą chęcią zadusiłabym gołymi rękami. Pan , który uderzył mnie koszyczkiem w plecy, zerwałby bejsbolem. Nawet dziecko, które nikczemnie mnie zdeptało, oberwałoby z kolanka. Ci, którzy patrzą w drzwi od "rozbioru" w Intermarche, to nawet chyba w kościele nie są tak skupieni. Mięsa nie ma, do wędlin kilometrowe kolejki, jedna pani odpycha mnie od ziemniaków, sięga mi pod ramieniem, druga kładzie mi się na plecach i nad moja głową łapie grzybki suszone... Ja się pytam ile ludzi mieszka w moim mieście? Ile oni zeżrą na te święta? Dlaczego te kolejki się nie kończą? Dlaczego moja rodzina nie może żyć na wodzie z kranu? Chociaż przez kilka dni?

piątek, 13 grudnia 2013

Porozmawiajmy o seksie

Jest afera. Pani minister od oświaty chce zadowolić każdego. Okazało się, że nie tędy droga. Lepiej nie próbować godzić Polaków. Najpierw zaczęła o sześciolatkach. Skupiła się na rodzicach tychże, a zapomniała o nauczycielach, chyba że uważa, że oni i tak nic nie mają do gadania. Co mnie dziwi to to, że i tak rodzice są oburzeni. Nie dogodzisz. Pusty śmiech mnie ogarnia na myśl, że "moja ulubiona" naczelna niania RP, może mieć w pewnych względach rację. Niektórzy rodzice są na nie... bo nie. I nie pomogą propozycje pani minister, że nauczyciele wspomagający, że przeszkoleni nauczyciele klas starszych itd... Właśnie to, czego rodzice chcieli. Nic nie pomoże. Ale.... Nie o tym chciałam. Chciałam o seksie, a tak naprawdę o wychowaniu seksualnym w szkole. Jest propozycja. Niech sobie konserwatyści posyłają i uczą wedle swego. Kalendarzyk, wychowanie w rodzinie, takie grzeczne i cacy zgodne z naukami kościoła. Dziwne jest to, że w tych czasach kościół ma być autorytetem w sprawach miłości, seksu... My to jednak kraj zaściankowy jesteśmy, bo o ile kiedyś wyrocznią mógł być ksiądz, bo i bardziej wykształcony, światowy, no i dostęp do wiedzy miał, ale dzisiaj? Ale dobra, niech mają. Chcą tak? Wybór będzie? Ok. Ja tolerancyjna jestem.
Druga strona, też sobie może posyłać na swoje. Tam się nauczą między innymi o rodzajach antykoncepcji. Ależ proszę, też można.
Ale nie. Okazuje się, że konserwatystom przeszkadza nauka tych drugich, a ci drudzy twierdzą, że ci pierwsi chcą swoje dzieci bzdur i kłamstw uczyć. Co najdziwniejsze jedni i drudzy nie cieszą się z tego, że mogą swoje dzieci uczyć według swoich przekonań. Nie. Jedni i drudzy uważają, że ich obowiązkiem jest "ratować" cudze dzieci. Zabawne.

Stan po stanie...

Tytułem wstępu.
Dziecię me młodsze rzekło wczoraj do mnie, że ma zapytać dziadków o wojnę. Pani od polskiego kazała. Co sobie o pani pomyślałam... Dziadków? O wojnę? Oczadziała? Delikatnie dziecięciu zasugerowałam, żeby pani oznajmił, że dziadków jego podczas wojny na świecie jeszcze nie było. W duchu popukałam się palcem w czółko, werbalnie poskarżyłam siostrze i zapomniałam o temacie.
Buahahahaha. Rano zwróciłam pani honor. Dziecię me nieobyte nie zrozumiało, że stan wojenny, to nie wojna :)
Natchnęło mnie to. Nie będę oceniać, słuszny ten stan, czy nie, bo... No właśnie. Nie wiem... Za młoda jestem? Niby w telewizji mówią, że powinnam stan wojenny pamiętać, a ja ni chu, chu. Staram się, bo skoro tak mówią, to może faktycznie? Nie wiem, rodziców powinnam winić, że nie byłam świadoma? Chyba tak, bo są tacy, dużo młodsi ode mnie, którzy pamiętają i stan wojenny i "komunę"... Uważają, że mogą nawet starszym osobom co nieco wytłumaczyć i nawrócić na właściwą ścieżkę. I nie chodzi mi teraz o to, po której stronie są, bo i po tej i po tej drugiej są fanatycy, którzy nie mając pojęcia, przeżyć i wspomnień uważają, że wiedzą lepiej. Spory co do słuszności zawsze będą, ale ja zostawiłabym to historykom może? I żeby nie było, nikomu nie odbieram prawa do dyskusji, poglądów i przekonań. Nie. Ja tylko proszę tych młodszych o trochę pokory. Chociaż coś kiedyś o tej młodości, że "chmurna" i "durna" było...

środa, 11 grudnia 2013

Ja też chcę o PISA

PISA, jak sama nazwa wskazuje, bada 15 latków, czy są tak mądre, jak w innych krajach. No dobra, nie wskazuje, ale bada. A nie wskazuje, bo to skrót zagramaniczny, który po rozszyfrowaniu przez jakąś mądrą osobę brzmi ponoć tak : Program Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów. Celem tego badania jest, i znów ktoś mądry mi to wyjaśnił, uzyskanie danych o umiejętnościach uczniów, którzy ukończyli 15 rok życia, w celu poprawy jakości nauczania i organizacji systemów edukacyjnych. No i teraz drżyjcie narody, bo polska młodzież zajęła z matematyki 1 miejsce w UE, a na świecie 14. Wow. I jeszcze gadajo ludzie, że nam się poprawiło i z innych przedmiotów też. Pieją peany na swoją cześć szkoły, nauczyciele i ministerstwo. Tylko... Nikt nie widzi, nie, kłamię, gdzieś tam nieśmiało jest wspominane, że to niekoniecznie tak. Że może to desperacja, a czasami i frustracja rodziców doprowadziła do tego. Szkoła owszem, wymagania stawia, gorzej z ich realizacją. Dzieci i rodzice dali się wkręcić w system i stają na głowie, żeby dobrze wypaść na testach, żeby szkoła nie spadła w rankingu... Młodzież jest mądra, nie przeczę, ale jakim kosztem? Mnie się zdaje, że hmmm " za moich czasów" więcej uczyła szkoła. Mniej pracy mieliśmy w domu, a i tak wiemy więcej i całe szczęście, jesteśmy w stanie pomóc naszym dzieciom. Widzę, jak jest u Starszego. Test mają 1 kwietnia, a praktycznie od początku roku szkolnego uczą się go rozwiązywać, żeby nie "zawalić". Moje dziecię od września denerwuje się tym testem. W szkole są nawet specjalne dodatkowe godziny z polskiego i matematyki, które są przeznaczone tylko i wyłącznie na testy. I teraz tak. Zamiast spożytkować ten rok na naukę czegoś nowego, to nie. Czwarta i piąta klasa jest przeładowana do wypęku, dzieci sobie rady nie dają, ja jestem zmęczona, a tylko pomagam, a w szóstej same powtórki. Odbiegłam od tematu. Ale tak jest. Nasze dzieci od 1 klasy podstawówki uczą się rozwiązywać testy. Od pierwszej klasy trzeba przysiąść z dziecięciem, żeby społeczności klasowej i nauczycielowi średniej nie obniżyło. No to nic dziwnego, że w międzynarodowym teście nam się poprawiło. Jesteśmy zaprawieni w bojach. Poza tym ponoć rynek korepetycji jest olbrzymi. Nawet powstają firmy przygotowujące do testów, matury... Zastanawiające nieprawdaż? Skoro szkolnictwo takie super...

niedziela, 8 grudnia 2013

Wspomnieniowo

Moje młodsze dziecię, gdy zdało do trzeciej klasy zażądało, żeby je wysłać na kolonie do Sztutowa. Się wzięłam przerażona, że jak to tak, takie małe, a chce gdzieś jechać sobie precz, więc jęłam wyjaśniać dziecięciu swemu, że jak już zapłacę za kolonie, to już mus, mogiła i trzeba jechać. Dziecię, nieodrodny syn ojca swego, zaparło się jak cielę, osioł, i co tam jeszcze upartego w naturze żyje i koniec. Jedzie. Z duszą na ramieniu zaczęłam załatwiać, zerkając raz po raz na dziecko, że może jeszcze, że może nie chce, że może jednak raczy się rozmyślić i zaoszczędzi matce swej jedynej cierpień i bólu rozstania.
Nastał jednak wreszcie wieczór ten ostateczny i dziecię wsiadło niepewnie do autokaru. I ojciec jego jedyny z Austrii przyjechał i zdążył się ze Stworkiem pożegnać.
Rano, koło dziesiątej dziecko zadzwoniło, że dojechali i idą się rozpakowywać. Organizator nie łgał, do wieczora była cisza, bo dziecko czasu nie miało dryndolić do rodziców. Ale wieczorem... Zaczęło się. Dziecko dzwoniło, że się boi spać, że mamo, że jak to, że weź wreszcie poczytaj. Wzięłam "Dzieci z Bullerbyn" i czytać zaczęłam, aż dziecię pełne wrażeń zasnęło. Ufff. Też poszłam spać. Druga w nocy. Budzi mnie telefon i słyszę Młodszego:
-Mamoooo, pić.
No żesz zwariowało me dziecko. Co mam zrobić? Tylko spokojnie. Poradziłam, żeby wziął kubeczek i skorzystał z tego, że łazienkę w pokoju ma i niech sobie pójdzie i wody naleje, a jutro niech nie zapomni zakupić sobie czegoś i przy łóżku postawi.
- Dobra, poczekaj - zaszemrało w słuchawce. 
Dobra, czekałam aż Młody wrócił i zażądał dalszego czytania.  Czytałam posłusznie, bo dziecko pierwszy raz poza domem śpi i to tak daleko, to niech ma poczucie, że może na mnie liczyć. Zasnęło wreszcie i do rana był spokój. 15 godzina nastała i telefon znów zadzwonił i słyszę, że dziecię me wyje, jakby mu krzywdę zrobili, bo pani powiedziała, że po ciszy telefon zabiera i nie ma dzwonienia do rodziców. W duszy pani jęłam dziękować, a dziecku tłumaczyć, że nie będzie tak źle, że będzie zmęczony i szybko zaśnie, a teraz niech się bawi, nad morze pójdą zapewne, basen mają w ośrodku. Niech korzysta i nie martwi się na zapas.  
Nadszedł wieczór i dziecko me zadzwoniło... Jak to?  Przecież miał już po nocach nie dzwonić, miałam spokojnie spać w nocy, a nie książki Potworowi czytać.  No i dziecko chichocząc oświeciło mnie, ze tylko on dostał telefon, bo łaził za panią i jęczał, aż w końcu uległa. Od tego momentu bać się przestałam o Łotra, bo widzę, że bardziej martwić powinnam się o zdrowie psychiczne otoczenia. Znowu czytanie...
Następnego dnia nic nie zakłóciło spokoju dziecięciu memu i w końcu poopowiadał trochę. Nie, w morzu się nie kąpał i nie będzie, bo morze jest wielkie, brzegu nie widać, a różnie to bywa, jeszcze się utopi i co? Przyznałam dziecku słuszność, tym bardziej przestałam się martwić i zakończyłam rozmowę. 
Wieczorem telefonu nie było. Dopiero w porze ciszy poobiedniej dziecię zadzwoniło oburzone, że pani mu "zajumała" telefon, a potem podstępnie się przed nim schowała i nie mógł jej zamęczyć.  
Od tej pory miałam spokój. 
Dzwonił tylko po obiedzie i opowiadał.
A to koń zasnął, jak na nim jeździł.
A to czyścił konia, a ten kupę zrobił. 
A to inny koń chciał wybić zęby temu, na którym jechał Młody. 
Było tego. Miał przygód od groma i ciut i nawet całkiem zadowolony był.
Kiedy przyszło do powrotu... Buahahaha. Według niego, powinnam cały dzień stać w miejscu, do którego mieli dojechać i czekać na niego. A w jaką panikę wpadł, bo pieniądze mu się skończyły w telefonie i nie będzie mógł matki męczyć, żeby na pewno była o tej i o tej na miejscu i żeby nie zapomniała go odebrać :D 
Telefon doładowałam, dziecię odebrałam i na razie z koloniami jest spokój. Pojechał, dotknął, zobaczył i na razie więcej nie chce. Fajnie było, ale daleko :D

I nastał ten dzień

I nastał ten dzień, że zachowanie Bestii mnie nie zezłościło, nie rozśmieszyło, nie zirytowało lekko, tylko najzwyczajniej wbiło w krzesło, odebrało język w gębie i zasmuciło. Nakazało wręcz zastanowić się, tak dogłębnie, w sumie chyba pierwszy raz tak poważnie, nad tym czy dobrze moje pociechy wychowuję. Jestem w tak totalnym szoku i tak wstyd mi za Bestię, że... Hmmm 
Zadzwonił do Bestii kumpel z pytaniem, czy nie pójdzie z nim do kina, na "Igrzyska śmierci". Oczywiście nie zgodziłam się, nie na ten film. Ostatecznie stanęło na "Krainie lodu". Fajnie, dziecko się ubrało, dostało pieniądze i zaczęło oczekiwać na kolegę. Ponownie zadzwonił telefon, a Bestia schowawszy się w kuchni odebrała. Nie zwróciłabym na to uwagi, ale akurat udałam się do łazienki powiesić pranie i co usłyszałam? Usłyszałam, jak Starszy informuje kolegę, że Młodszy nie chce z nimi iść. Pomijam już to, że Młodszy wyraził wcześniej chęć, ale mu powiedziałam, że skoro go Filip nie zaprasza, to ma się nie wciskać. No i okazało się, że był też zaproszony. Naprawdę zachowanie Starszego zasmuciło mnie. Nie chciał iść z Młodszym ok, ale mógł przyjść, powiedzieć, podać jakiś konkretny argument dlaczego, ale nie tak... Nie w ten sposób.
Większą przykrość chyba zrobił swej rodzicielce, niż bratu...

czwartek, 5 grudnia 2013

Nie czytać tego, muszę się wyładować

Dzisiejszy dzień, to jakiś jeden wielki koszmar. Nerwy mam napięte. Płakać mi się chce, a nawet cichutko zawyłam:
-Niech się już ten dzień cholerny skończy!!!!!
Chyba faktycznie lezie ten orkan, dziad parszywy. Durna pogoda. Co to ma być, żeby wiatr rządził moimi emocjami?
Czuję, że ... Kuźwa, już nie czuję. Młodszy Potwór zadzwonił i znowu mnie wnerwił.
Najpierw rano sama wpędziłam się w wyrzuty sumienia. Bestia miała próbny sprawdzian szóstoklasisty, a ja uznałam, że to jest doskonały moment na to, żeby dorwać panią od matematyki i wyjaśniać.... Wrrr. Głupich nie sieją, sami się rodzą. Pani tak nagadała młodemu, że aż zbladł. Wprawdzie przytuliłam go później, ale kolorów mu to nie przywróciło i ze łzami w oczach poszedł biedny na ten kretyński test. Po napisaniu zadzwonił i miał dobry humor, ale ja przecież problem muszę znaleźć i oczywiście  znalazłam. Jak dla mnie pisał za krótko, a mógł dłużej, bo ma przedłużony czas, a przecież mógł jeszcze sprawdzić, bla, bla, bla. No durna jestem.
Dobra Bestia odpadła, przetrawiłam, no trudno, to tylko próbny...
Za chwilę zadzwonił Młodszy Potwór i z gębą do mnie, że mu nie przypomniałam, że miał przeczytać coś na polski i że dostał jedynkę, i to nie jest jego wina, tylko moja... No luuuudzie. Trafiło mnie. Ale wrzeszczałam na niego, ale wrzeszczałam. Będzie miał karę, nie za jedynkę, tylko za to, co powiedział. No nic, wykrzyczałam wściekłość, siadam do librusa i cóż widzę? Młodszy dostał 2 z odpowiedzi z historii. No wiecie co? Jak on to zrobił? Przecież umiał? Trudno... Ale jak znowu zadzwonił i powiedział, że on nie będzie pływał, bo nie ma okularów.... Niech lepiej dzisiaj nie wraca do domu, słowo. Niech idzie spać do babci. Może to nic takiego, to wszystko. Ale mówię, orkan idzie i szaleństwo się budzi we mnie. Czuję to.

środa, 4 grudnia 2013

Jak obłaskawić Bestię

 Moja Bestyjka kochana miała dzisiaj w szkole Mikołajki. Mają zwyczaj, że losują , kto komu ma zrobić prezent, ale najpierw każdy po kolei wstaje i mówi, co chciałby dostać, co sprawiłoby mu największą przyjemność. Akurat dziewczyna, którą wylosował Starszy, wymyśliła sobie, że ona chce niespodziankę. Jessssu. No? Ja się pytam dlaczego? Skąd u diaska mam wiedzieć, co chce dostać dwunastoletnia dziewczynka? I to za 15 zł? No? Przecież ja mam synów, a za moich czasów cieszyliśmy się ze wszystkiego, bo i tak nic nie było.
Całe szczęście, że Kamil zaobserwował, co młoda lubi. Ufff . Poszliśmy do miasta i zaczęła się polka galopka na dwa gusty. No żesz. Moje dziecko to "wieśniak". Im co bardziej błyszczące i rzucało się w oczy, tym dla niego ładniejsze. Jak zobaczyłam co mu wpadło w oczy, to prawie zemdlałam. Naszym babciom podwórkowym prezenty niech robi. Pierwsze za co złapał, to sznur koralików z niebieskawych szkiełek, ale wypolerowanych tak, że koleżanka świeciłaby z odległości kilometra. Całe szczęści za drogie były. Przecież wstydu rodzinie by narobił. Następnie złapał za kolczyki, które wprawdzie świeciły troszkę mniej, ale za to ważyły chyba z kilogram. Były w dobrej cenie niestety. Co ja robiłam, co ja robiłam, żeby mu to z głowy wybić... Wreszcie mu powiedziałam, że dziewczynki chcą być szczupłe i mało ważyć, a w tych kolczykach będzie ważyła tonę i znienawidzi go do końca życia. Dał się przekonać. Całe szczęście, że był z nami Młodszy i zobaczył wisiorek z zieloną kokardką. Do tego Kamil znalazł zielona bransoletkę też w kształci kokardki. Ufff. Obyło się bez ofiar, ale chyba nie chcę, żeby moje starsze dziecię robiło mi kiedyś prezenty. Pozwalam mu rysować dla mnie laurki do końca życia.
 A jak obłaskawić Bestię? Ano kupić mu siedem długopisów i torbę słodyczy. Zadzwonił do mnie ze szkoły tak szczęśliwy i zachwycony tymi długopisami, że aż mi się zrobiło cieplej na serduchu.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Paranoja

Polskie szkolnictwo to paranoja. Wszystko ślicznie wygląda w przepisach, statucie i co tam jeszcze stanowi o oświacie. Jestem ciekawa, czy ktokolwiek z mądrali siedzących na wysokich stołkach, począwszy od dyrektorów szkól, wie, co tak naprawdę dzieje się z dziećmi w polskiej szkole. Chyba raczej nie wiedzą, chyba że w tym uczestniczą. Jestem za tym, żeby sześciolatków ABSOLUTNIE nie posyłać do szkół. Temu kto podpisał taką reformę, powinni poobcinać ręce przy samej d... Będę do znudzenia powtarzać, nie mam nic do 1-3. Nie spotkałam się ze złą wolą nauczycieli w niższych klasach.  Pewnie tam też znajdują się debile i sadyści, ale ja na takich, całe szczęście, nie trafiłam. Za to to, co teraz musi moje dziecko przechodzić zakrawa o sadyzm. O ja naiwna. Pluję sobie w brodę, że za mało się czepiam nauczycieli, ale teraz nie popuszczę. Nie ma mowy. Już mi siostra ma osobista, nauczycielka zresztą,  zwróciła uwagę na to, ze nauczyciele wprawdzie traktują inaczej dzieci z "papierkiem", ale nie tak, jakbyśmy tego sobie rodzice życzyli. A ja się dziwię, że moje dziecko stało się Bestią. Nie dość, że dojrzewa, to dzisiaj wprost mi nauczycielka powiedziała, jak się traktuje dzieci dyslektyczne. Mam nawet nie liczyć, że w gimnazjum będzie lepiej, bo dopiero w gimnazjum zobaczę.... To właśnie powiedziała mi pani, która po południu uczy Starszego dodatkowego angielskiego, a rano... no właśnie w gimnazjum. Mam się zacząć bać? Ona nie pozwoli na to, żeby on się zasłaniał dysleksja, bo w gimnazjum nikt na to nie będzie zwracał uwagi. A dodam, że ta pani uczy w gimnazjum, do którego moje dziecko ma przydział z rejonu, to chyba wie, co mówi. Zresztą też coś na ten temat już słyszałam. To co on robił, gdy nie miał "papierka", było lepiej odbierane, bardziej pobłażliwie, niż teraz, gdy mają wytłumaczone, dlaczego się tak zachowuje. Nie kumam tu czegoś. Nagle stał się wrednym dzieckiem, które wykorzystuje, ba domaga się, wg nauczycieli oczywiście, specjalnego traktowania. Paranoja. Życzę wszystkim, by mieli dzieci, które sobie poradzą z nauką, nie będą miały żadnych dysfunkcji, będą super grzeczne i w ogóle będą naj, bo inaczej, będziecie mieli w domu zamiast dziecka, kłębek nerwów.