środa, 8 lipca 2015

I znowu brak limitów

"Z dyspozycji § 9 ust. 3 r.d.m. wynika wprost, że podmiot przeprowadzający badanie lub konsultację przekazuje podmiotowi, który wystawił skierowanie, wyniki tych badań lub konsultacji. Przywołany przepis zobowiązuje zatem podmiot leczniczy, który wykonuje badania, do przekazania ich wyników bezpośrednio podmiotowi zlecającemu. W świetle obowiązujących przepisów obieg wyników badań kończy się zatem na podmiocie, który sam zlecił wykonanie określonych badań. W praktyce oznacza to, że pacjent nie otrzymuje oryginałów wyników badań, albowiem nie są one jego własnością."
 W praktyce wygląda to tak, że pacjent biega po ośrodku zdrowia, bądź innej instytucji, która zleciła badania i prosi o swoje wyniki, bo ma za tydzień wizytę u specjalisty... A dlaczego to piszę? Ano dlatego, że muszę robić badania dzieciom co pół roku, grają w piłkę ręczną, a rejestrując starszego w czerwcu usłyszałam... no właśnie... " nie mamy już limitów". Wnioskując z tego co przytoczyłam powyżej, pacjenci mają dosyć płaszczenia się przed organami zarządzającymi ich wynikami badań i chyba po prostu do każdej wizyty u specjalistów robią nowe badania. Nie wiem jak inaczej wytłumaczyć to, że w czerwcu wyczerpane są już"limity"....
 A badania chłopakom muszę robić, zwłaszcza że w maju zmarł podczas turnieju kolega mojego syna... Miał piętnaście lat....

poniedziałek, 25 maja 2015

Dzień jak co dzień !!!

 No właśnie. Nie żadna nowa Polska, świat się nie zmienił, nie tak szybko, no ludzie !!!
  Wchodzę na facebooka i co widzę? Zbiorowa histeria, ludzie bunkry budują, pakują się, płaczą, drą szaty. No bez przesady. Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało! Czegóż się martwić na zapas. Dajmy Dudzie szansę. Ja tam siadam na tyłku i czekam na spełnienie wyborczych obietnic. Ponoć ma być lepiej, bo prezydent może wszystko. No to czekam.

poniedziałek, 4 maja 2015

Czuję się taka dowartościowana i zaopiekowana. Jak ci wszyscy politycy troszczą się o mnie. Jak proszą swoich kolegów, w moim imieniu oczywiście, żeby mnie nie oszukiwali... Ach, ach.. Czuję się taka ważna.
No musiałam się z kimś tym podzielić :D

czwartek, 30 kwietnia 2015

Światowy dzień sprzeciwu wobec bicia dzieci

 Serio? Potrzebujemy takiego dnia? To chyba oczywiste, ze dzieci NIE BIJEMY, a poza tym TAK STANOWI PRAWO !!! Nie mogę uwierzyć... nie mogę pojąć.... hmmm. 
 Czasami moje dzieci mnie denerwują. Doprowadzają do szewskiej pasji. Grają mi na nerwach. Mam ich bić? Gorsza byłam w ich wieku. No dobra, nastolatki są koszmarne, czasami rączka świerzbi, ale nie biję, bo po co? Obrażą się, znielubią, nie przyjdą pogadać, nie przyjdą z problemem. Nie warto robić sobie wroga w domu. 
 Moje dzieci są denerwujące i owszem. Biją się non stop, wyzywają, kłócą, dokuczają sobie. Do mnie pyskują, czasami na mnie warczą, strzelą focha... Samo życie, ale to też są ludzie.
 Czasami nie mam humoru, czasami warknę na siostrę, nie zgodzę się z mamą, zdenerwuję na tatę, o mężu już nie wspomnę, bo to każdy wie, że potrafi, oj potrafi wkurzyć. Mam latać po mieście i naparzać na lewo i prawo każdego dorosłego, który mnie zdenerwuje, zrobi coś nie tak, jak ja bym chciała, powie coś, co mi się nie spodoba? Mąż ma mnie bić, bo ugotowałam nie to co trzeba, bo zrobiłam coś, co go wkurzyło? Nie. Na to nie ma zgody, to jest społecznie nieakceptowalne i jakbym wpadła do jakiegoś sklepu i naparzała kijem po nogach marudnych klientów, to podejrzewam, że zamknęli by mnie w domu bez klamek, bo zachowałabym się co najmniej dziwnie, prawda? To dlaczego do licha ludzie uważają, że dzieci można bić? Że dzieci są niegrzeczne, ruchliwe, głośne ? Niegrzeczne... a cóż to znaczy? Nie robią tak, jak my byśmy chcieli? I dobrze. Później rodzice płaczą, że on/ona tak łatwo ulega wpływom koleżanek/kolegów...
 Nie bijmy dzieci, starajmy się je rozumieć. Dzieci są fajne, zabawne, mądre. Można z nimi pogadać, poszaleć, pośmiać się. Przed dziećmi nie trzeba grać, nie trzeba udawać, wystarczy je kochać i szanować.

poniedziałek, 22 września 2014

  Poszło dziecię do gimnazjum sportowego do klasy z piłką ręczną. Siłą rzeczy zapisałam go również do klubu piłki ręcznej. Zresztą przed wakacjami też trochę pochodził na treningi, bo chciałam, żeby poznał kolegów z nowej klasy i podciągnął się w grze, żeby nie odstawał od innych za bardzo. O szkole za chwilkę.
     Dziecko należy do klubu, oraz chodzi do klasy sportowej, więc trzeba dziecku zrobić badania. Dostałam od trenera kartę i polecenie, żeby przebadać Młodego do piątego października, bo zaczyna sie liga. Ok. Powędrowałam do ośrodka zdrowia i jęłam dowiadywać się, na kiedy mogę dziecko zarejestrować. Ha ! I tu zaczęły się schody. Panie w rejestracji "nic nie wiedzą na ten temat" i kazały iść do zabiegowego. W zabiegowym "nie ma pani, która tym się zajmuje, a tak w ogóle, to już limity im się skończyły" (kurna, początek września dopiero). Dostałam numer telefonu oraz polecenie rejestracji telefonicznej. Ok. W między czasie spotkałam się z trenerem i ten przykazał mi, żeby nie dać się zbyć. Dziecko napaliło sie na zawody, pilnie trenuje i co? Zadzwoniłam i pani, nawiasem mówiąc bardzo nieuprzejma, powiedziała, że limity się skończyły, mogę przebadać dziecko po nowym roku dopiero. No to jak on ma trenować? To nie jest zwykły w-f, to są intensywne treningi 10 godzin lekcyjnych w szkole tygodniowo plus trzy razy w tygodniu 1,5 godziny wieczorem. Poza tym ja pytam gdzie są moje pieniądze, które pobierają mi co miesiąc z pensji? Dlaczego już nie ma limitów, skoro w tym roku byłam z dzieckiem tylko raz u lekarza na obowiązkowych szczepieniach? Ani ja nie choruję (nie korzystam), ani mąż (też nie korzysta), ani dzieci.. To kto mnie okrada? Dlaczego płacąc regularnie co miesiąc, ja i mój małżonek, nie możemy przebadać jednego dziecka raz w roku? Jak to jest? Dlaczego pieniądze każdego, kto płaci składki, nie są wpłacane na indywidualne konto? Nie można tak zrobić? Niech sobie wtedy ściągają kasę z mojego konta, a jak skończy się MÓJ limit, to będę wiedziała, że to JA, za SIEBIE muszę dopłacić... A tak co? Nie korzystam i jeszcze muszę iść prywatnie, bo "limity się skończyły".
  Dobra, bo mnie poniesie i jeszcze jakiś wrzodów dostanę. Szkoła mojego Starszego dziecięcia... No, na razie jesteśmy zadowoleni. Dziecko chętnie chodzi do szkoły, nie może się doczekać, jakie atrakcje będą na niego czekały... Tak, atrakcje, ta szkoła jest atrakcyjna dla dzieci, śmiem twierdzić, że ta szkoła jest dla dzieci, a nie dzieci dla szkoły. Mają pokój wyciszeń, a właściwie mieszkanko z trzema pokojami, kuchnią i łazienką. Dzieci mogą tam odpocząć, zjeść, wziąć prysznic, pograć na komputerze, odrobić lekcje, zdrzemnąć się. Ruszył "Klub kuchcika", gdzie dzieci uczą się piec i gotować. Mogą sobie też zjeść, lub zabrać posiłek do domu, jeśli jest taka potrzeba. Dzieciaki są wolontariuszami, pomagają w domu dziennego pobytu dla starszych ludzi, wydają posiłki, dotrzymują towarzystwa. Ogólnie na razie przeważnie pozytywy. Zobaczymy, co będzie dalej.
 

piątek, 25 lipca 2014

Konto w "pocztowym" - wygoda, czy przeszkoda?

Przez jakiś czas byłam na zasiłku dla bezrobotnych. Przyszedł czas pierwszej "wypłaty". Powędrowałam na pocztę, by karnie ustawić się w kolejce. Kolejka była olbrzyyyyymia. Trudno, jak już poszłam, to stanęłam. Przyszła moja kolej, odebrałam kasiorę i spytałam miłej pani w okienku, kiedy tu jest najmniej ludzi, bo wprawdzie to tylko raz w miesiącu, ale jednak czasu szkoda. Pani w okienku rozpromieniła się i zaproponowała mi, żebym sobie otworzyła konto u nich na poczcie w ichnim Banku Pocztowym. Pomyślałam, że czemu nie. W końcu wiek XXI, wypadałoby mieć może konto w banku. No to ,w swej naiwności, założyłam konto. Pani powiedziała, że przyjdę sobie z dowodem, lub z kartą i będę mogła wybrać pieniądze, w ogóle będzie fajnie, bo to w końcu Bank Pocztowy jest. Pierwsze niemiłe zaskoczenie spotkało mnie po jakimś miesiącu, gdy okazało się, że obiecane hasło do usługi internetowej nie przyszło i chyba raczej nie zamierza przyjść. Poza tym, żeby aktywować kartę, trzeba zadzwonić do centrali, gdzie powiedzieli, że w sumie lepiej, żebym sobie poszła do banku, to tam mi aktywują, będzie szybciej. No i hasło też mi tam wygenerują, bo oni nie mieli takiego zgłoszenia, a jak przez centralę, to będzie to trwało, bo będą musieli mi to wysłać... No nic, pełna dumy i zachwytu, że wreszcie mam konto i to nie byle jakie, tylko w Banku Pocztowym, w końcu reklamują, że teraz moje życie będzie cudne i wspaniałe, bo sobie wszystko teraz na poczcie załatwię, poleciałam na pocztę główną, bo tam mi kazali i załatwiłam co trzeba. Obsługa była miła i przyjemna. Poinstruowano mnie, w których bankomatach nie pobierają prowizji, co zrobić, żeby tej piątki za kartę nie płacić, więc wyszłam pełna huraoptymizmu, jaki to fajny bank sobie znalazłam. Zapomniałam o sprawie i żyło mi się bardzo przyjemnie, dopóki nie znalazłam pracy i nie dostałam pierwszej wypłaty do ręki. Poleciałam na pocztę, w końcu wszystko mogę załatwić w okienku, wpłacić środki na swoje prywatne konto. Przeżyłam szok. Pani kazała mi wypełnić druczek, taki do przelewu, bo nie mogę sobie tak wpłacić, bo... No właśnie, coś tam gadała, ale ja, jako że nie za wiele miałam czasu, odpuściłam sobie słuchanie jej gadania, grzecznie podziękowałam i wyszłam. Druczek wypełniać, prowizję płacić, a mówili, że wszystko na poczcie... W sumie... No załatwiłabym, tylko chyba nie tego się spodziewałam. Pierwszy raz mnie to zastanowiło, że chyba ktoś mi czegoś nie powiedział, a to prawie tak, jakby mnie oszukał... Po jakimś czasie poszłam wysłać paczkę. Popatrzyłam, poczytałam i postanowiłam zapłacić za usługę kartą, ha. Nie bardzo dało się to zrobić, tak podejrzewam, że zapłacic kartą na poczcie nie można, za to można wybrać pieniądze z konta... oczywiście bank pobiera prowizję... Myślę, że Bank Pocztowy z Pocztą Polską ma tylko wspólna siedzibę.

wtorek, 27 maja 2014

Nie z tego świata

Przez jakiś czas żyłam sobie w błogiej nieświadomości. Miałam starannie wyselekcjonowanych znajomych - tych w realnym świecie, fejsbukowym czy też blogerskim. Myślałam, że ludzie tacy są. Poszłam do pracy i co? I okazało się, ze cierpię na nieuleczalny syndrom nieprzystosowania społecznego. Zetknęłam się z ludzkimi frustracjami wyładowywanymi na innych, złośliwościami i , o zgrozo, z donosicielstwem w czystej postaci, na które jest przyzwolenie. Słowem ludzie i ich małe podłości zdołali mnie zadziwić po raz kolejny. Kiedyś mi ktoś powiedział, że nie wyrosłam jeszcze z epoki Pocahontas, ale to było z 15 lat temu. Teraz czuję, ze ta epoka ponownie mnie dopadła i kompletnie nieprzygotowaną do konfrontacji z ludzkimi słabościami, rzuciła na bardzo, bardzo głęboką wodę. Nawet przestało mnie to już bawić, zaczęło przerażać i przerastać. Najgorsze jest w tym wszystkim jednak to, ze ludzie zdają się na to godzić. Ja wiem, ze starsi już jesteśmy, wyrośliśmy już z okresu buntu, ale jak te baranki? No jakże to tak? Mam się godzić na to, że ktoś nas traktuje, jak dzieci specjalnej troski? Że jedna zakała donosi na inne? Że za plecami się buntują, a w oczy mówią do niej serdeńko, kochanie itd? Obrzydzenie mnie bierze na myśl, jak bardzo obłudni i zakłamani są ludzie. Jeszcze te prośby: daj spokój, nic nie mów, nie zwracaj uwagi, a wreszcie, nie psuj atmosfery w pracy (sic!)... Można tak? Leczyć kompleksy paskudnymi, a co najważniejsze, nieprawdziwymi donosami? Kierowniczka plotkująca z własnym pracownikiem na temat innych pracowników? Matko!!!! To taki jest ten świat?